W roku 1851 otrzymaliśmy od księgarza broszurę zatytułowaną „Kontakt ze zmarłymi” autorstwa Cahagnet’a (w tłumaczeniu dr. Neubertha, 2 części, Schildburgshausen), przedstawioną jako nowość wydawnicza. Odesłaliśmy ją jednak i zamówiliśmy – z nadzieją, że zawiera istotne treści – oryginał. Po jego otrzymaniu zamierzaliśmy przybliżyć czytelnikom „Magikonu” jego treść. Ponieważ jednak nasz wkład do drugiego zeszytu piątego tomu został już przesłany, odłożyliśmy tę sprawę. Kiedy w końcu otrzymaliśmy wspomniany zeszyt jeszcze w 1851 roku, zauważyliśmy, że bardzo kompetentny współpracownik już wykorzystał niemieckie tłumaczenie w tym celu.
Możliwe jednak, że w przyszłości powrócimy do niektórych dotąd nieporuszonych części tego dzieła, ponieważ zawiera ono sporo interesujących fragmentów. Od tego samego autora otrzymaliśmy w międzyczasie jeszcze cztery inne prace, z których najstarsza (chronologicznie tuż po wspomnianej publikacji) nosi tytuł:
„Sanctuaire du spiritualisme, étude de l’âme humaine et de ses rapports avec l’univers. Traitant le somnambulisme et l’extase”
(„Świątynia spirytualizmu, studium duszy ludzkiej i jej relacji z wszechświatem. Obejmuje somnambulizm i ekstazę”),
autor: L. Alphonse Cahagnet, Paryż 1850.
(Do książki dołączony jest portret Swedenborga, o czym jednak nie wspomniano na stronie tytułowej).
Z tego właśnie dzieła pragniemy teraz przekazać naszym czytelnikom najistotniejsze treści. Zanim jednak przejdziemy do samej książki, przedstawimy najpierw – na podstawie dostępnych notatek – samego autora, co z pewnością nie będzie bez znaczenia dla oceny jego pism.
Cahagnet jest synem kapitana statku handlowego. W młodości, mimo wyraźnych zdolności, odebrał jedynie podstawowe wykształcenie, gdyż trudna sytuacja finansowa nie pozwoliła na nic więcej. Przeznaczono go do zawodu rzemieślnika – został tokarzem, a w roku 1833 spędził szesnaście miesięcy w Anglii. Później przebywał na przemian w Paryżu i w Rambouillet. W młodości nie otrzymał prawie żadnej formacji religijnej, przynajmniej nie takiej, która zapuściłaby głębsze korzenie. Od swojego ojca – który przez ponad trzydzieści lat był marynarzem w pełnym tego słowa znaczeniu, uczciwym i prostolinijnym człowiekiem – nie przejął żadnych religijnych przekonań.
Jak sam przyznaje, przed zetknięciem się z magnetyzmem ludzkim był całkowitym ateistą i materialistą. Całą dalszą wiedzę zawdzięcza wyłącznie sobie i nieposkromionej ciekawości.
Podczas pobytu w Rambouillet poznał urzędnika imieniem Renard, który w miasteczku i okolicy miał reputację osoby parającej się czarami. Cahagnet, chcąc sprawdzić, ile prawdy może tkwić w tych opiniach, nawiązał z nim znajomość i szybko zyskał jego zaufanie. Odkrył w Renardzie osobę ekscentryczną w relacjach społecznych, lecz oddaną badaniu i szerzeniu wiedzy tajemnej.
Renard udostępnił Cahagnetowi swoją bogatą bibliotekę, zawierającą liczne dzieła na temat nauk okultystycznych, a także wprowadził go w tajemnice magnetyzmu ludzkiego.
Wkrótce potem u Cahagneta pojawiło się również zainteresowanie spekulacją metafizyczną, a pierwsze kontakty z pismami Swedenborga najprawdopodobniej sięgają właśnie tego okresu. W stosowaniu magnetyzmu odnosił liczne sukcesy – zwłaszcza w leczeniu chorych. Udało mu się również wprowadzić kilka osób podatnych na wpływy magnetyczne w stan jasnowidzenia.
To właśnie dzięki nim zyskał – jak twierdzi – głęboką wiarę w Boga i nieśmiertelność, choć jednocześnie jego skłonność do rozważań metafizycznych znalazła w tym nową pożywkę.
Jego zbyt pochopna chęć wyjaśniania zadziwiających zjawisk, które ukazywały mu osoby jasnowidzące, zaprowadziła go jeszcze głębiej w sferę transcendencji. Owe rzekome „odkrycia” wywołały w nim, jak to zwykle bywa, pragnienie ich rozpowszechniania i zdobycia dla nich zwolenników. I nie przepuszcza żadnej okazji, by to czynić.
To dążenie widoczne jest także w omawianej książce, która – gdyby ograniczyła się tylko do rzeczywistego celu – nigdy nie rozrosłaby się do 375 stron.
Nie zamierzamy nudzić naszych czytelników niestrawną metafizyką autora (uważamy, że znajduje się on – jak mawiają bracia morawscy – w „fazie przełomu” i być może z czasem znacznie zmieni swoje poglądy). Chcemy raczej przedstawić samą istotę rzeczy i pokazać, jakiego rodzaju jest to „świętość spirytualizmu”, do której chce on wprowadzić swoich czytelników.
Pozwólmy mu więc przemówić własnymi słowami – dzięki temu nasi czytelnicy będą mieli okazję lepiej poznać autora i zarazem dowiedzieć się wielu rzeczy niebanalnych.
„Ekstaza wywołana przez użycie haszyszu”
Gdy tylko dowiedziałem się o istnieniu somnambulizmu, natychmiast zrozumiałem jego ogromne znaczenie i sam zapragnąłem wejść w ten błogosławiony stan. Pozwoliłem, by kilka osób próbowało mnie magnetyzować, ale nie odczułem żadnego efektu, który dałby mi nadzieję na osiągnięcie celu.
Wpadłem więc na pomysł, by skonstruować narkotyczne „baquet” (rodzaj aparatu). W tym celu magnetyzowałem małe fiolki wypełnione wodą, inne napełniłem siarką, opiłkami żelaza i piaskiem. Do każdej fiolki wprowadziłem przewodnik połączony z głównym przewodnikiem umieszczonym pośrodku skrzynki. Wolne przestrzenie między fiolkami wypełniłem kwiatami, liśćmi i nasionami tymianku, pokrzyku, maku zwyczajnego i polnego, konopi, lnu, malwy, prawoślazu, rumianku, nostrzyka, babki lancetowatej, mięty pieprzowej, sałaty, prosa, czarnej porzeczki, opium, szyszek sosnowych i rzeżuchy.
Po kilku nieudanych próbach wykonanych w ciągu dnia, wieczorem postawiłem tę magiczną skrzynkę pod swoim łóżkiem, owinąłem ramię sznurem wychodzącym z głównego przewodnika i czekałem na jakiś efekt. Ostatecznie nie osiągnąłem niczego więcej poza ciężkim, niespokojnym snem. Po przebudzeniu nie miałem żadnych wspomnień ze stanu somnambulicznego.
Byłem zrozpaczony z powodu marnych rezultatów i jestem przekonany, że u innych, inaczej zbudowanych osób, można by uzyskać wyraźne efekty.
Zacząłem więc studiować dzieła o magnetyzmie, które ukazały się w latach 1784–1800, oraz metody stosowane w tamtym czasie dla wzmocnienia działania magnetycznego. Wyposażyłem się w substancje, którym przypisywano takie właściwości. Włożyłem sobie pałeczki siarki pod pachy, po woreczku z siarką i opiłkami żelaza do każdej kieszeni, a większy worek położyłem sobie na dołek sercowy. Ponadto założyłem na palce naparstki z siarki, zarówno od góry, jak i od spodu. Tak przygotowany zacząłem magnetyzować ludzi i zwierzęta.
Powodowałem u nich silne elektryczne wstrząsy, a do tego dochodziło moje własne magnetyczne fluidum, które było bardzo ciężkie i działało w sposób narkotyczny. Czułem się jak istota zdolna do czynienia cudów.
Postanowiłem zastosować tę siłę na sobie – ale znów bez skutku.
Wówczas sporządziłem specjalny woreczek, który według relacji niektórych jasnowidzących posiada silne właściwości narkotyczne. Zawierał:
-
pół uncji suszonych liści i kwiatów pokrzyku wilczej jagody (belladonna),
-
jedną uncję żelazistego gipsu,
-
jedną uncję braunsztynu (rudy manganu),
– wszystko dokładnie sproszkowane i umieszczone w bawełnianym woreczku, który dodatkowo obszyłem tkaniną z końskiego włosia.
Woreczek ten należy trzymać między dłońmi, by wprowadzić się w głęboki sen. Aby się obudzić, wystarczy go upuścić. Powinien być dobrze wypełniony i dłuższy niż szerszy.
Nie odczułem żadnych somnambulicznych efektów.
Następnie spróbowałem ucisku na tętnice szyjne (karotydy) – również bez powodzenia. Wzorem jednej ekststatyczki (jeśli się nie mylę, wspominanej przez dr. Despine’a), próbowałem wejść w ten stan przez nacisk środkowymi palcami na zagłębienie u podstawy karku. Męczyłem się bardzo w tej pozycji, ale niczego nie doświadczyłem.
Wysilałem wolę, by spowolnić lub zatrzymać przepływ krwi, ponieważ wiedziałem, że to jedyna metoda, jaką stosują Hindusi, by osiągnąć kataleptyczną ekstazę, która utrzymuje ich przez wiele godzin i dni w stanie kontemplacji.
Nie miałem jednak szczęścia.
Możliwe, że wszystkie te środki mogłyby zadziałać o wiele skuteczniej na kogoś innego, kto chciałby je wypróbować.
Eksperymenty z elektrycznością, magnetyzmem i opium
Sądziłem, że jestem nadmiernie przeładowany elektrycznością i że muszę ją odprowadzić, aby zrobić miejsce dla czegoś innego. W tym celu skonstruowałem małe pudełko, którego opis i zasadę działania znalazłem w jednej z książek.
Składa się ono w następujący sposób:
W drewnianej, okrągłej lub czworokątnej płycie (w zależności od tego, jaki kształt chcemy nadać pudełku) umieszcza się około 40 stalowych igieł o długości około 1/4 cala, mających grubość cienkiej druty dziewiarskiej. Przedtem należy pokryć płytę cienką blachą, aby łatwiej przymocować igły i jednocześnie – poprzez metalową ciągłość – ułatwić przepływ prądu elektrycznego.
Tak przygotowaną płytę umieszcza się wewnątrz pudełka – okrągłego lub czworokątnego – tak, aby ostre końce igieł znalazły się blisko otworu, ale go nie dotykały (w przeciwnym razie odkryta część ciała mogłaby ulec zranieniu).
Do tej podstawy przymocowuje się długi, kilkustopowy drut żelazny, który przez mały otwór w środku wychodzi na zewnątrz. Drut ten pełni funkcję przewodnika i ma za zadanie odprowadzać nadmiar ładunków elektrycznych do gwoździa wbitego w ścianę, do którego drut można łatwo przytwierdzić.
Wnętrze pudełka należy pokryć izolującą substancją, na przykład żywicą lub lakierem żywicznym. Na krawędziach pudełka należy przymocować dwa paski, by urządzenie można było solidnie przymocować do ciała w odpowiednim miejscu.
Wtedy czeka się – krócej lub dłużej – na korzystne skutki działania tego urządzenia, które może być pomocne zwłaszcza przy bólach reumatycznych lub zastojach krwi.
Mogę i muszę polecić to urządzenie: choć na pierwszy rzut oka nie wygląda imponująco, nie jest pozbawione mocy.
Przyłożyłem więc ten przyrząd do stóp, a przewód z mojego narkotycznego „baquet” przymocowałem do ramienia. Długo się magnetyzowałem, myśląc, że wytwarzam przepływy, które spowodują to, czego pragnąłem. Rzeczywiście, odczułem wyraźne efekty – ale sen nie nadszedł.
Wówczas pokładałem nadzieję w galwanizmie. Złożyłem baterię złożoną z 40 par płytek o średnicy cala. Odczułem przy tym bardzo nieprzyjemne skutki i nie polecam tego eksperymentu.
W końcu zobaczyłem, że będę zmuszony sięgnąć po środki narkotyczne.
Miałem przyjaciela – namiętnego użytkownika opium, który wyleczył się dzięki niemu z ogólnego schorzenia nerwowego. Poprosiłem go o odpowiednią dawkę, na co chętnie się zgodził i opisał mi w kuszących barwach wizje, które mógłbym ujrzeć, oraz uczucia, które miałbym przeżyć.
Dawka była bardzo mała w porównaniu z tą, którą on spożywał codziennie. Zalecił mi, abym ustawił w pobliżu szklankę wody zakwaszonej octem, na wypadek niepożądanych skutków, choć sądził, że nie będzie to potrzebne.
Z nadzieją zażyłem opium i czekałem na jego działanie.
Jakże wielkie było moje zdumienie, gdy poczułem się bardzo źle, dostałem silnego bólu głowy i poznałem po objawach, że zostałem zatruty. Ledwo starczyło mi siły, by sięgnąć po szklankę z wodą octową stojącą na nocnym stoliku – wypiłem ją duszkiem.
Moje kończyny były lodowato zimne i nie mogłem ich poruszyć. Podano mi dużą ilość silnie zakwaszonej wody, co wywołało u mnie gwałtowne parcie na mocz.
Czekała mnie jednak jeszcze jedna nieprzyjemność: dostałem zatrzymania moczu, które trwało sześć godzin. W tym czasie przeklinałem wszystkie „orientalne rozkosze”.
Wydostałem się z tej opresji, ale pragnienie poznania czegoś nowego jeszcze we mnie nie zgasło.
Kilka dni później, gdy wspomnienie tej złej nocy zatarło się w mojej pamięci, pomyślałem, że dawka była zbyt duża i gdybym postąpił mądrzej, uzyskałbym inne rezultaty.
Znów zażyłem opium i znów pojawił się silny ból głowy.
Ponieważ w tamtym czasie cierpiałem często na jednostronne bóle głowy, uznałem, że opium nie było winne i po raz drugi przyjąłem mniejszą ilość. Skutki były podobne: znów zatrzymanie moczu.
Znałem osobę, która przyjęła kilka kropel laudanum (nalewki z opium) w lewatywie i dwa razy doznała zatrzymania moczu.
Wpływ narkotyków i praktyk spirytystycznych na wizje i ekstazę
To przekonało mnie, że ta substancja działa bardzo silnie na pęcherz moczowy i utwierdziło w potrzebie zachowania wielkiej ostrożności przy jej stosowaniu.
Przeczytałem w pewnym dziele, że liście konopi mają silne właściwości narkotyczne, i posiałem kilka nasion w małym ogrodzie, który wtedy posiadałem. Zebrałem dwa pędy – jeden męski i jeden żeński, oba miały pięć stóp wysokości. Zgniatałem liście, by wdychać ich zapach, jadłem je na surowo jako sałatkę – bez żadnych dodatków – i nic nie poczułem. Wywnioskowałem z tego, że francuska konopia nie jest tak silna jak egipska.
Wtedy sięgnąłem po okadzania. Spalałem kadzidło, nasiona konopi, pokrzyk (belladonna), anyż, kolendrę i gumę lakową. Wdychałem te opary pełnymi haustami – i doznałem gwałtownego bólu głowy. Do dziś nie wiem, jak udało mi się przetrwać te wszystkie próby.
Skoro widziałem, że tą drogą nie osiągnę celu, zdecydowałem się sięgnąć po wywoływanie duchów.
Wezwałem mojego ducha, by objawił mi się we śnie, podpisałem formułę, którą umieściłem pod poduszką. (Autor wspomina, że formułę tę zaczerpnął od Agrippy. Jedynym dziełem Agrippy, które mógł mieć na myśli, jest „Okultystyczna filozofia” – jedno z jego wcześniejszych dzieł, ponieważ później nie pisał już nic więcej o magii).
Z tej strony spotkało mnie więcej szczęścia. Po kilku dniach pojawiły się wizje – nie takie, jakich pragnąłem, ale na tyle wyraziste i osobliwe, że zaspokoiły moją ciekawość i pozwoliły lepiej zrozumieć, jak należy pojmować nasze relacje z duchami.
Przez trzy lata byłem przez nie nawiedzany. Moje nerwy uległy poważnemu osłabieniu, co było skutkiem wszystkich tych prób, połączonych z innymi okolicznościami, w tym rzekomym „urokiem”, którego – jak zapewniał mnie mój jasnowidz Bruno – miałem być ofiarą. Opis tego doświadczenia znajduje się w moich Aktaae (tom I, str. 11).
Czy to było prawdą, czy nie – jedno jest pewne: widziałem więcej, niż bym chciał, i dopiero modlitwa uwolniła mnie od tych nawiedzeń.
Wizje te nie zaspokoiły moich duchowych potrzeb.
Pragnąłem kontemplacyjnej ekstazy, aby rozwiązać tylko jedno pytanie: Czym jest człowiek?
Musiałem znaleźć środek, który umożliwiłby mi osiągnięcie tej błogosławionej ekstazy. Oddałbym za to resztę mojego ziemskiego życia.
Opuściłem więc zamieszkiwaną przeze mnie okolicę i powróciłem do Paryża, aby – jeśli to możliwe – w tym ognisku światła odkryć promień, który miał mnie oświecić.
Moje modlitwy zostały wysłuchane.
W Paryżu łatwiej jest wywołać somnambulizm i jasnowidzenie niż na wsi – jest się tam bardziej wolnym od lęków, które panują na prowincji. Nic tam nie wydaje się diabelskie, nic cudowne – a ufność bardzo sprzyja tego typu eksperymentom.
Tam właśnie wyszkoliłem znakomitych jasnowidzów, i pod ich natchnieniem spisałem moje metody.
🔹 Uwaga redakcyjna (w stylu przypisu z epoki):
Autor wspomina, że użył formuły z dzieła Agrippy. Jednak na podstawie dostępnych informacji można przypuszczać, że jeśli rzeczywiście przeprowadzał taki rytuał (a z innych źródeł nie mamy powodów w to wątpić), to najprawdopodobniej posłużył się jakimś anonimowym, francuskim broszurowym wydawnictwem, które fałszywie przypisywało autorstwo Agrippie.
Doświadczenie ekstazy po zażyciu orientalnego haszyszu
„Jednak zapewnienie ze strony osoby trzeciej nigdy nie jest tak pewne, jak to, którego człowiek sam sobie dostarcza. Pytania kierowane do duchów za pośrednictwem jasnowidzów mogą zostać niewłaściwie powtórzone, a ich odpowiedzi zniekształcone – albo dlatego, że ich sens został źle zrozumiany, albo dlatego, że jasnowidz nie ma skłonności do tego rodzaju dociekań.
Dlatego rozpocząłem moje próby od nowa, tym razem w Paryżu.
Zalecano mi, bym pozwolił się magnetyzować za uszami. Moi jasnowidzący robili to we śnie przez ponad miesiąc – bez skutku.
Sporządziłem więc ekstrakt z konopi, moczyłem suszone liście konopi i pokrzyku (belladonny), przez 25 minut wdychałem eter siarkowy – nic nie pomogło.
W końcu, pewnego dnia, jeden z moich przyjaciół poinformował mnie, że przechodząc obok apteki przy rue des Études zobaczył wielki plakat z napisem: „Orientalny haszysz”. Ha! To było dokładnie to, czego szukałem.
Natychmiast pobiegłem, by zdobyć tę cenną substancję. Aptekarz udzielił mi instrukcji dotyczących sposobu jej użycia. Przeczytałem też wcześniej inne opisy działania tego środka i uważałem, że jestem wystarczająco poinformowany.
Wróciłem do domu, poinformowałem dwóch moich przyjaciół o moim odkryciu, i powiedziałem im, którego dnia zamierzam zażyć ten narkotyk.
Miałem 3 gramy (co według norymberskiej wagi aptekarskiej odpowiada ok. 2 skrupułom), które kosztowały mnie 5 franków. Była zima. Pokój, który zajmowałem, był zimny i wilgotny – ta uwaga okaże się później istotna.
Zażyłem te 3 gramy w filiżance czarnej kawy, jak to było zalecane. Była druga po południu. Aż do wieczora nie odczuwałem żadnych skutków.
Moi dwaj przyjaciele, zawiedzeni, że eksperyment się nie powiódł, wyszli. Ja sam byłem przekonany, że efektów nie będzie. Ledwie zamknęły się za nimi drzwi, usiadłem przy kominku i bezmyślnie wpatrywałem się w ogień. Wtedy poczułem pobudzenie nerwowe…
[W tym miejscu redakcja przerywa relację autora, by oszczędzić czytelnikom nudy]
Autor opisuje szczegółowo przebieg swojej ekstazy – lub raczej halucynacji (jak należałoby je określić), chociaż sam nie akceptuje tej nazwy, nadając swoim wizjom znacznie wyższą wartość duchową.
Cała jego wyobraźnia jest silnie zabarwiona metafizyką. We wszystkich wizjach pojawia się jego ulubione przekonanie: „Wszystko zawiera się we wszystkim i wszędzie”. W odniesieniu do wcześniej wspomnianego pytania: „Czym jest człowiek?”, autor dowiaduje się w końcu, że człowiek to mikrokosmos – świat w miniaturze.
A zatem nic nowego – to tylko stara historia o mikrokosmosie.
Następnie autor opisuje jeszcze czternaście ekstaz przeżytych przez dziesięć innych osób, które przybyły do jego mieszkania, aby pod jego opieką (niektórzy nawet dwukrotnie lub trzykrotnie) wejść do tego domniemanego sanktuarium.
Większość z nich podpisała protokoły ze swoich doświadczeń. Mimo to wątpimy w ich wiarygodność, ponieważ we wszystkich przejawiają się te same metafizyczne urojenia autora.
Zresztą działanie haszyszu zależy wyraźnie od umysłowości każdego człowieka.
Ogólnie rzecz biorąc, odnaleźliśmy w tych relacjach głównie mętne, nużące bełkoty i nie jesteśmy skłonni uznać, że te wywołane przez haszysz halucynacje choćby w najmniejszym stopniu dorównują ekstazom prawdziwych jasnowidzów.
Czasami wprawdzie wydaje się, że „odurzony” ma wgląd w przyszłość, ale nawet wtedy nie ma pewności, czy nie chodzi raczej o przypomnienie sobie znanych wcześniej proroctw.
Niektóre z tych doświadczeń – jak sam autor przyznaje – celowo pominął, uznając je za wątpliwe.
Po opisach ekstaz następują rozważania w trzech częściach.
Autor cytuje mistyków XVI i XVII wieku, Swedenborga, a także filozofów XVIII wieku (oczywiście tylko tych, których dzieła znał w języku francuskim), by wspierać swoje poglądy. Niestety, popełnia przy tym wiele błędów – co zresztą jest zrozumiałe, skoro czyta tylko to, co sam chce widzieć.
Do tej apologetycznej pracy dołączono – co należy uznać za ciekawostkę – francuskie „tłumaczenie” Kręgu słonecznego Wieszczki z Prevorst, przygotowane przez pewnego przyjaciela autora. Umieszczono je na stronach 309–319 książki.
Dysponujemy czwartym wydaniem „Wieszczki z Prevorst” i możemy zapewnić, że to, co autor nazywa tłumaczeniem, nim nie jest.
Ów dobry przyjaciel wybrał tylko fragmenty z objaśnień Wieszczki dotyczących jej kręgów i przetłumaczył je bardzo swobodnie na język francuski, według własnego rozumienia.
Haszysz i jego działanie w doświadczeniach ekstazy
Dlatego też autor nie przedstawił żadnych rysunków. Nawet z ilustracjami kręgi Wieszczki z Prevorst są dla nas trudne do zrozumienia. Autor, który najwyraźniej nie wie, jaka jest rzeczywista wartość tego tłumaczenia, nazywa je arcydziełem jasnowidzenia. I my uważamy, że owe kręgi Wieszczki zasługują na podziw, ale wątpimy, by duch Wieszczki z Prevorst odwzajemniłby tę kurtuazję podobną opinią o sanktuarium autora, gdyby pan Cahagnet miał kiedykolwiek próbować wejść z nim w kontakt za pośrednictwem pani Adele Maginot.
Po tych rozważaniach metafizycznych następuje wreszcie rozdział zatytułowany:
„Przewodnik człowieka, który popadł w ekstazę po zażyciu haszyszu”,
z którego chcemy przekazać najważniejsze informacje.
Autor przytacza najpierw – za Répertoire de pharmacie doktora Bauchet (tom VI, listopad 1849, strony 129 i kolejne) – następujące historyczne uwagi redaktora na temat tej „cennej substancji”:
„Stosowanie odurzających preparatów z konopi, które Arabowie nazywają haszyszem, sięga najdawniejszych czasów.
Roślina ta, pochodząca z Chin i Indii, przez długi czas była monopolem ludów tych krajów. Gdy Persowie nawiązali kontakty z Indiami, sprowadzili konopie do siebie i stosowali je tak, jak wcześniej Chińczycy i Hindusi.
Dobrze znany jest przerażający i haniebny sposób, w jaki w średniowieczu niektórzy książęta Libanu używali tej substancji – w szczególności słynny władca, znany pod przydomkiem „Starego z Gór” (Asasynów). Dzięki halucynacjom, które wywoływał u swoich sług, czynił ich narzędziami swoich morderczych zamiarów – oferując im po śmierci rzekomy udział we wszelkich niebiańskich rozkoszach.
Chociaż w Egipcie haszysz został wprowadzony już około roku 815 hidżry przez kalifa Ahmeta, dla Europejczyków substancja ta stała się znana dopiero podczas kampanii Napoleona w Egipcie.
Osoby, które zażywały haszysz, dobrze wiedzą, jak silnie działa on na system nerwowy, jak wiele dziwacznych, ekscentrycznych i niewiarygodnych myśli kłębi się wtedy w głowie. W większości przypadków – jeśli dawka nie była zbyt duża – odczuwa się przyjemne uniesienie, które objawia się rozbuchaną wesołością.
Po tym stanie następuje senność, a potem sen pełen przyjemnych marzeń.
Ale czymś szczególnie godnym uwagi w tym stanie odurzenia jest to, że głowa pozostaje całkowicie trzeźwa i człowiek nie traci świadomości tego, co się wokół niego dzieje – przynajmniej taką właśnie reakcję obserwowałem u siebie wielokrotnie, gdy zażywałem niewielką ilość tej aktywnej substancji, którą posiadałem.
Najbardziej niezwykłą i niewiarygodną cechą działania haszyszu, powtórzę to raz jeszcze, jest ten stan błogości i wyimaginowanego szczęścia, którego nawet najbarwniejszy opis nie jest w stanie w pełni oddać.
Spośród wszystkich odurzających preparatów, które Arabowie wytwarzają z konopi, najsilniejsze działanie ma tłusty ekstrakt, który w pewnym sensie stanowi bazę dla wszystkich innych.
Ponieważ substancja czynna rośliny ma żywiczną konsystencję, stosuje się do jej rozpuszczenia substancję tłuszczową – masło.
Najlepsza metoda przygotowania haszyszu:
Do kotła wkłada się 6 funtów rozdrobnionych konopi, dodaje się tyle wody, by roślinna masa unosiła się na powierzchni, i gotuje się ją, aż objętość zmniejszy się o połowę.
Następnie dodaje się 6 funtów masła i kontynuuje gotowanie przez 12 godzin, regularnie uzupełniając wodę, która paruje – by uniknąć przypalenia.
Ważne jest, że im mniej wody zostanie po zakończeniu gotowania, tym lepszy efekt końcowy.
Masło, przesiąknięte wszystkimi żywicznymi składnikami konopi, nabiera intensywnie zielonej barwy. Przecedza się je przez lniane płótno i mocno wyciska.
Po wystudzeniu masło twardnieje i unosi się na powierzchni wody, która zawiera rozpuszczone składniki gumowe i sole mineralne z rośliny. Ponieważ ta woda nie ma żadnego zastosowania, zostaje wylana, a masło nasycone aktywną substancją przechowuje się do dalszego użytku.
Ten uzyskany ekstrakt rzadko spożywa się w takiej postaci, lecz w formie gęstej pasty zwanej dawamesk (lub dawamesk el haschisch) – co w arabskim oznacza „lekarstwo z dodatkiem piżma”, a masło stanowi jej główny składnik.
Lecznicza pasta przygotowywana jest w sposób, który autor opisuje dalej…
Przygotowanie i działanie haszyszu (ekstraktu konopnego)
„Do ognia stawia się: 12 części białego cukru, 6 części miodu, z odpowiednią ilością wody, tak aby całość – po przefiltrowaniu – uzyskała konsystencję gęstego syropu. Dodaje się: 4 części tłustego ekstraktu wraz z orzechami laskowymi, migdałami i orzeszkami piniowymi, w postaci ciasta, po jednej części każdego składnika.
Zdejmujemy naczynie z ognia i mieszamy całość drewnianą szpatułką aż do ostygnięcia, aby uzyskać równomierną mieszaninę. Następnie dodaje się jeszcze kilka kropel esencji różanej, aby nadać całości przyjemny zapach.”
„To właśnie ten syrop (Latwerge) stanowi najpowszechniejszy sposób przygotowania haszyszu. Dawka wynosi około 2 loty (ok. 30 gramów). Działanie można wzmocnić poprzez picie kawy lub palenie tytoniu.”
(Tyle dr Bauchart, a pan Cahagnet kontynuuje:)
„Musieliśmy przytoczyć ten fragment z wyżej wspomnianego Répertoire, by udowodnić naszym czytelnikom, że substancja, którą proponujemy, nie stanowi zagrożenia, zwłaszcza gdy jest stosowana w ilości, jaką zalecamy.
W Paryżu są dwa miejsca, gdzie można nabyć gotowy haszysz:
-
u pana Louradoura, aptekarza przy rue de l’Ancienne-Comédie nr 11,
-
oraz w innej aptece przy rue Notre-Dame-des-Lorettes.
Nie znamy działania haszyszu sprzedawanego w tym drugim miejscu, ponieważ dotąd używaliśmy wyłącznie tego pierwszego.
Autor cytowanego wyżej artykułu wspomina o dawce 30 gramów (około 2 loty), jakby gram kosztował tylko 1 centym, i jakby tylko taka ilość była potrzebna, aby wywołać silne efekty. Tymczasem gram tej substancji kosztuje 1,5 franka, tak że jedna ekstaza (przy 30 gramach) kosztowałaby 15 franków (około 4 talarów).
My jednak osiągamy pożądany stan ekstazy już przy 3 gramach (około 2 skrupuły), które kosztują 1,5 franka (czyli nieco mniej niż pół talara). To jest dawka, której zawsze używaliśmy.
Osoby bardziej wrażliwe, jak kobiety, mogą zacząć od 1,5 grama. Natomiast osoby flegmatyczne, ociężałe mogą potrzebować 4, a nawet 5 gramów. Nigdy nie przekroczyliśmy tej granicy i zawsze uzyskiwaliśmy pożądane rezultaty.
Substancja ta – jak zauważył cytowany autor – przypomina tłustą, zieloną maść. Zazwyczaj rozpuszcza się ją w czarnej kawie, której nadaje charakterystyczny smak, nie zawsze przyjemny dla delikatnych podniebień. Ponieważ od chwili wyprodukowania w kraju pochodzenia do momentu dotarcia do Paryża mija wiele czasu, a następnie jest długo przechowywana w aptece, nabiera jełkiego zapachu, który nie jest miły dla zmysłu smaku.
Ale kto by się tym przejmował, jeśli pomyśli o błogosławionych efektach, jakich może się spodziewać?
Sposób stosowania według autora:
Zwiększam lub zmniejszam dawkę – jak wspomniano – zależnie od temperamentu. Zazwyczaj stosuję 2 gramy rozpuszczone w filiżance dobrej, gorącej, mocno osłodzonej czarnej kawy. Mieszam tak, by substancja nie wypływała jako olej na powierzchnię. Całość wypija się naraz i czeka około dwóch godzin, aż pojawią się pierwsze efekty.
Dobrze, jeśli pokój, w którym przeprowadza się doświadczenie, jest suchy i ciepły (lato jest lepsze od zimy). Powinno być gotowe łóżko, wygodny fotel lub odpowiednie miejsce do siedzenia, a także jeden lub dwóch przyjaciół, którzy będą czuwać i kierować twoimi wizjami zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
(Podkreślamy te słowa jako przypomnienie tego, co było wcześniej powiedziane.)
Niech smutek i przygnębienie nie zbliżają się do tego sanktuarium szczęścia!
Żadnych niespokojnych kobiet, żadnych krzyczących dzieci, żadnych nadmiernie troskliwych przyjaciół, a przede wszystkim – żadnych lekarzy!
Nie ma żadnego znanego przypadku, by ekstaza wywołana haszyszem przyniosła złe skutki – nie ma więc czego się bać.
Typowe objawy po zażyciu haszyszu:
Po półtorej do dwóch godzin od zażycia haszyszu osoba zaczyna odczuwać niepokój w rękach i nogach; uszy czerwienieją, pojawia się ucisk w czole, krew napływa do twarzy, człowiek zaczyna szybko chodzić, żywo gestykuluje, mówi płynnie, i śmieje się z całych sił, nie wiedząc dlaczego.
Po tym pierwszym śmiechu następuje drugi, potem trzeci – aż w końcu zarówno osoba eksperymentująca, jak i towarzysze trzymają się za boki, ponieważ też zaczynają się śmiać – na widok śmiejącego się eksperymentatora. To śmiech udzielający się (sympatyczny), który należy starać się nieco ograniczyć, ale nie przerywać, by nie zakłócić ekstazy.
Po tym niepohamowanym śmiechu nadchodzi stan całkowitego spokoju, w którym osoba pogrążona w ekstazie zaczyna rozmyślać o tym, co właśnie zaszło. Często mówi wtedy:
„Nie potrafię tego wyjaśnić…”
To zabawne. Pojawia się drugi atak, potem trzeci, czasem w odstępach 5 do 10 minut.
Teraz nadchodzi moment pojawiania się wizji – często jest to mieszanina mniej lub bardziej groteskowych, mniej lub bardziej zachwycających obrazów.
Pozwólcie, aby to obszerne panoramiczne widowisko przewinęło się, poczekajcie, aż gwałtowne poruszenie pierwszej fazy osłabnie, a następnie zbliżcie się do osoby pogrążonej w ekstazie i w przerwach między wizjami przypomnijcie jej pytania, które chciała zbadać.
Ujmijcie ją przyjaźnie za rękę i zachęcajcie, by prosiła Boga, aby pozwolił jej wejść w wyższy stan.
W tym momencie macie ekstatycznego somnambulika w swoich rękach. Jeśli potraficie go odpowiednio poprowadzić, często przypominając mu, co zamierzał zbadać zanim wszedł w ten stan, osiągnie właściwy kierunek poznania.
Jeśli osoba ma skłonność do refleksji, podąży w stronę swoich dociekań – wystarczy słuchać, a dowiecie się wiele.
Chociaż te ekstazy często zdominowane są przez egzaltowane pomysły, zaakceptujcie je jako punkt wyjścia, by dojść do czegoś głębszego.
Zamagnetyzujcie ekstatyka lekko spojrzeniem – bo mimo że jest w stanie antymagnetycznym, to w pewnym sensie przypomina gąbkę magnetyczną, którą macie pod kontrolą. Możecie z nim zrobić, co tylko zechcecie.
Nie trudźcie się, by zapisywać jego słowa – on sam je spisze następnego dnia lub po ośmiu dniach.
To, co widział, nie zniknie z jego pamięci, i nie stracicie nic z tego, co się wydarzyło.
Jeśli ekstastyk dozna drgawek nerwowych przypominających konwulsje, nie obawiajcie się – nie cierpi przy tym.
Jeśli jego twarz stanie się ciemnoczerwona, delikatnie dmuchajcie mu w czoło z pewnej odległości.
Wykonajcie kilka magnetycznych pociągnięć od głowy do stóp – nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo.
Jeśli ma pragnienie, a na jego wargach pojawia się biała piana,
jeśli kryzysy nerwowe następują jeden po drugim bez ekstazy, albo
jeśli sama ekstaza zbytnio się przeciąga, wtedy:
-
natrzyjcie mu skronie mocnym octem winnym,
-
dajcie mu powąchać ocet,
-
zakwaszcie szklankę wody jedną łyżeczką tego octu i każcie mu wypić – stan ustąpi wkrótce, niezależnie od tego, jak długo trwał.
Unikajcie wszelkich leków.
Noc przywróci harmonię w jego myślach.
Bądźcie pewni, że nie dozna on żadnej szkody.
Jeśli osoba ma bardzo drażliwe nerwy i wydaje się, że cierpi w tym stanie, podajcie jej:
-
szklankę wody z cukrem zmieszaną z jedną łyżeczką wody z kwiatów pomarańczy –
jej nerwy się uspokoją, a po kilku godzinach będziecie mogli śmiać się z waszego mistycznego strachu…
I przede wszystkim – nie bójcie się „fiksacji”, czyli trwałych urojeń,
ani tego, że ekstastyk mógłby uwierzyć, że oszalał, albo przemienił się w jakąś rzecz lub istotę.
Nie lękajcie się!
Człowiek powróci do człowieczeństwa.
Najlepiej spożywać tę substancję po całkowitym strawieniu ostatniego posiłku,
ponieważ w przeciwnym razie trawienie mogłoby zostać zakłócone.
Nie należy pozwalać, aby ekstatyk sam, bez towarzystwa, wychodził na ulicę – powinien najpierw powrócić do normalnego stanu.
Poniżej przytaczam kilka przypadków, które miały miejsce podczas moich eksperymentów, a które wykraczały poza zwyczajowo obserwowane objawy.
1. Zacznę od siebie samego.
Nie miałem jeszcze pełnego rozeznania w tej substancji i jej działaniu.
Około sześć godzin po zażyciu nie zauważyłem żadnych efektów – sądziłem, że substancja straciła już swą moc.
Wtedy jednak jej działanie rozpoczęło się gwałtownie, tym silniejsze, im później się objawiło.
Miałem czas tylko, by położyć się do łóżka – nie mogłem znieść żadnej innej pozycji.
Łóżko było zimne i wilgotne, bo był środek zimy.
Zacząłem odczuwać napady drżenia i intensywny chłód, które przerodziły się w silne bóle, wywołujące poważne zaniepokojenie.
Wkrótce dostałem ataku tężca, który trwał dość długo.
Osoby w moim otoczeniu ogarnęła panika – nie rozumiały, co się dzieje, i sądziły, że umieram.
Ich strach wpłynął na mnie, przez co jeszcze bardziej pogorszyłem swój stan.
Zamiast mnie uspokoić, pogłębili moje cierpienie.
W tym stanie ekstatyk jest prawdziwym, sympatycznym i magnetycznym medium – dalekim od jakiegokolwiek spokoju.
Wydawało mi się, że wariuję, prosiłem obecnych o modlitwę, a wszyscy dzielili mój niepokój.
W końcu – nie bez trudu – odzyskałem świadomość.
Ten lekki przypadek nie miał jednak żadnych trwałych skutków.
Aby zapobiec podobnym niepokojom, proszę wszystkich, którzy będą obecni przy takich ekstazach, by zachowali spokój i byli pewni, że nic złego się nie stanie – bo inaczej niepokój ekstatyka tylko się spotęguje.
2. Pan Gaspard (modniarz, którego ekstazę wcześniej opisałem w protokole) poczuł się bardzo źle i musiał wymiotować żółcią i śluzem, którymi jego żołądek był przepełniony – ilość była znaczna.
Przez około sześć godzin czuł się źle.
Uspokoiłem go za pomocą magnetyzmu i podałem szklankę wody z cukrem zmieszaną z wodą z kwiatów pomarańczy.
To wymiotowanie żółcią miało pozytywny wpływ na jego zdrowie: od tamtego dnia miał duży apetyt, dobrze trawił i był w świetnym nastroju – czego wcześniej zupełnie mu brakowało.
3. Inny przypadek dotyczy pewnego zdolnego mechanika, którego znałem jedynie pobieżnie.
Poczuł się nieswojo. Ponieważ znalazł się w obcym dla siebie domu, wpadł na myśl, że jesteśmy złodziejami i mordercami, którzy chcą go zabić.
Ta myśl zdominowała jego ekstazę i tak silnie oddziaływała na jego ciało, że musiał wymiotować nie do końca strawiony posiłek.
Nie miało to jednak złych skutków – wręcz przeciwnie:
następnego dnia dostał ekstazę, podczas której zobaczył (albo raczej myślał, że widzi) to, czego chciał doświadczyć.
Tego rodzaju reakcje nie są rzadkością – wizje mogą wracać następnego, a nawet trzeciego dnia.
Dlatego osobom posiadającym zawód lub obowiązki wymagające ich stałej obecności, zalecam, by nie poddawały się działaniu haszyszu, chyba że mają do dyspozycji cały dzień i przynajmniej dzień następny.
Nie znaczy to, że następny dzień jest podobny do poprzedniego,
ale czasem pojawiają się nagłe przebłyski myślowe,
skoki świadomości, które mogą wydać się śmieszne dla otoczenia,
gdyż nie zna ono ich przyczyny.
Dalsze przypadki działania haszyszu i końcowe uwagi autora
4. Pan Renier długo i bezskutecznie oczekiwał na upragnioną ekstazę i przez pięć godzin nie odczuł najmniejszego znaku, że ta miałaby się pojawić. Odszedł, aby zjeść obiad w pobliżu swojego miejsca zamieszkania.
Ledwie skończył posiłek, poczuł niepokój wewnętrzny, który skłonił go do powrotu – i dobrze zrobił, ponieważ pojawiły się mdłości, wymioty oraz chaotyczne wizje, które następowały jedna po drugiej i zmusiły go do położenia się do łóżka.
Po pięciu godzinach odpoczynku był całkowicie wyleczony.
5. Pan Lecoq (zegarmistrz marynarki) przy swoim drugim eksperymencie z haszyszem doświadczył tych samych dolegliwości, które jednak trwały tylko pół godziny. Mówił dużo, gestykulował żywiołowo, wiele obserwował, co najwyraźniej go całkowicie rozstroiło.
6. Pan Blesson zażywał haszysz kilkukrotnie pod rząd, ponieważ pragnął osiągnąć bardziej wyraźną i owocną ekstazę niż poprzednia.
Jednak nie udało mu się to.
Jest on jedynym, którego widziałem, jak zażył 5 gramów bez żadnego efektu.
7. Pan Bande zażył 4½ grama i odczuł działanie dopiero w następnej nocy, poprzez zachwycające wizje.
To wszystko, co nadzwyczajnego zaobserwowałem podczas około trzydziestu eksperymentów.
Jestem skłonny wierzyć – choć nie wiem, na ile można to uznać za powszechną zasadę – że ta substancja wzmacnia jedynie fizyczne i moralne zdolności człowieka.
Człowiek żywy, bystry i pełen ducha staje się w tym stanie jeszcze bardziej przenikliwy –
wszystko pojmuje szybko i wyraża swoje przemyślenia za pomocą gestów, tak zewnętrznych, jak i wewnętrznych,
lepiej niż w stanie czuwania.
Natomiast człowiek powolny, apatyczny staje się w tym stanie całkowicie bierny –
nie znajduje w sobie żadnej siły, aby wyrazić to, co czuje lub myśli.
Język mu się plącze, mówi powoli i bez ładu,
i dopiero następnego dnia potrafi lepiej się porozumieć.
W tym miejscu opuszczamy sanktuarium haszyszu.
Czytelnicy, którzy mają choćby ogólne pojęcie o zjawiskach somnambulizmu i jasnowidzenia,
będą – nawet bez szerokich porównań – łatwo mogli zauważyć,
że istnieje zasadnicza różnica między jasnowidzeniem wywołanym magnetyzmem lub pochodzącym z naturalnych predyspozycji,
a tym, które pojawia się w wyniku upojenia haszyszem.
Pomimo wysiłków autora, by nadać ekstazie religijny i moralny charakter,
trzeba przyznać, że większość jego opowieści (zwłaszcza z ostatnich rozdziałów),
ma niewiele wspólnego z głównym celem dzieła.
Wśród tych metafizycznych rozważań znajduje się także rozdział,
w którym autor – dla odpoczynku od duchowego wysiłku –
wypowiada się o astrologii i tajemnych naukach.
O wpływie gwiazd, kart i jasnowidzenia według autora
Wierzy on w wpływ ciał niebieskich na człowieka – jednak nie w znaczeniu dyskredytowanej astrologii takiej, jaką można znaleźć tu i ówdzie np. u von Eschenmayera czy w „Archiv” Riesego, lecz raczej tak, jak przedstawia ją Pfaff, w swojej traktującej o naukach tajemnych.
Mowa tam jednak tylko o wróżbiarstwie, nie zaś o całym korpusie wiedzy astrologicznej. Autor wspomina o wróżeniu z linii dłoni i rysów twarzy, a inne praktyki magiczne ledwie sygnalizuje – i to ogólnikowo, bez jednoznacznego stanowiska.
Co do stawiania kart, pisze nieco szerzej.
Mimo że sam nigdy nie nauczył się tej sztuki, był wielokrotnie świadkiem, jak osoby skłonne do ekstazy lub wrażliwe magnetycznie otrzymywały trafne odpowiedzi podczas wróżenia z kart.
Według autora – prądy magnetyczne, które nieustannie wypływają z naszego ciała, pozwalają wróżkom połączyć się z naszymi myślami.
Panna Lenormand miała taką właśnie zdolność – i to zbudowało jej słynny autorytet jako wróżbitki.
Znałem osoby, które potwierdziły, że ich umiejętność postrzegania nie polegała na logicznych dedukcjach, lecz na tym, że w kontakcie z pytającym – dotykając go, patrząc w twarz lub czując jego obecność – doznawały mentalnego impulsu, którego myśl była dokładnie tą, jaką miał pytający.
Dzięki temu trafnie odpowiadały.
Inni zachowywali te same karty i im dłużej je trzymali, tym bardziej byli „inspirowani” przez nie i zaczynali widzieć poprzez „oko duchowe”.
W takich przypadkach można mówić wyłącznie o zjawisku magnetycznym.
Znałem też pewnego młodzieńca, który posługiwał się bardzo prymitywną talią do gry i… trafiająco wróżył, tak że ludzie przychodzili do niego wyłącznie po porady z kart.
Nie chodziło o same karty – lecz o siłę koncentracji i umiejętność skupienia.
Do tego rodzaju wiedzy potrzebne są dwie rzeczy:
-
długotrwałe studium,
-
i odpowiedni typ duchowości.
Istnieje bowiem pewien typ ludzi, którzy szczególnie dobrze nadają się do uzyskiwania trafnych rezultatów – to ci, którzy posiadają tzw. „drugie widzenie”, dla których stan wizji nie jest niczym niezwykłym.
Tacy ludzie posługują się kartami tylko jako pomocą – aby skupić uwagę pytającego i przenieść jego myśli na coś zewnętrznego.
Bo jeśli wróżka milczy, pytający może się zamknąć w sobie, a wtedy przerywa się cały łańcuch połączenia.
Znam również takich, którzy nie tylko udzielali mi przepowiedni, ale które również mnie bezpośrednio dotyczyły, i to były sprawy bardzo zawiłe, nie do przewidzenia logicznym rozumowaniem, a jednak – wszystkie się spełniły co do joty.
Nie należy walczyć z faktami, które – mimo całego szyderstwa świata – pozostają faktami.
źródło: Ekstase durch den Gebrauch des Haschisch; MAGICON – Stuttgart 1852.