Duchy opiekuńcze

Szlachetna jasnowidząca z Prevorst ma starsze i młodsze siostry, na które chciałbym zwrócić uwagę czytelników, uważając to za swoją przyjemność. Należą one do najbardziej wybitnych osobistości. Otóż pan dr Heinrich Werner obdarzył publiczność książką pod tytułem:

„Die Schutzgeister oder merkwürdige Blicke zweier Seherinnen in die Geisterwelt, nebst der wunderbaren Heilung einer zehn Jahre stumm Gewesenen durch den Lebensmagnetismus, und einer vergleichenden Übersicht aller bis jetzt beobachteten Erscheinungen desselben”.

(Stuttgart i Tübingen, wydawnictwo Cotta, 1839).

Nawet ryzykując, że młodzież znowu mogłaby mówić o „słabowitym starym człowieku”, co było określeniem, jakim pewna gazeta publiczna obdarzyła niegdyś Junga-Stillinga, gdy opublikował on swoją teorię o duchach – ryzykując to, pragnę z góry powiedzieć, że wszystkie wytwory filozofii samowystarczalnej będą coraz bardziej zapominane i staną się jedynie makulaturą. Natomiast pisma prawdziwej chrześcijańskiej mądrości pozostaną nieśmiertelne.

Przeżyłem czasy sztywnej, ograniczonej, martwej ortodoksji; potem nastąpiła epoka wątpliwości, niewiary i odstępstwa pod nazwą Oświecenia; jednocześnie i logicznie pojawiła się epoka literackiej rozpusty, a następnie bardziej moralny okres nowego racjonalizmu w filozofii i teologii – aż do oszałamiających wyżyn pewnej nefelokokkygijskiej („chmurowo-kukawczej”, czyli utopijnej) tak zwanej nauki.

Wszystkie te zjawiska chciały się uwiecznić, a czasem jeszcze wynurzają się w uderzających i podziwianych formach. Ale pewien duch, który niewidzialnie przenikał je wszystkie od samego początku i który, kiedy musiał się objawić w nowy sposób, został przywitany przez świat głośnym szyderstwem – ten duch je wszystkie przeżyje.

To jest geniusz boskiej prawdy, duch, którego świat nie widzi, a jeśli go widzi – nie rozpoznaje. Dla starej natury człowieka, cielesnej i ziemskiej, jest on głupstwem. Objawia się on w niej poprzez mimowolny dreszcz, który jednak musi mieć swoje głębsze źródło w tajemnej świadomości człowieka i poza nim, ponieważ nie jesteśmy w stanie ani bać się, ani nienawidzić nicości.

Ponieważ młodzież w większości tkwi jeszcze w swej wrodzonej starej naturze, tak samo jak niegdyś doświadczeni starcy w swoich młodzieńczych latach, powinna słuchać głosu tych ostatnich – lecz bynajmniej nie głosu skostniałych i zatwardziałych starców, lecz tych, którzy troszczą się o Królestwo Boże.

Duch tego Królestwa objawia się pod różnymi formami zewnętrznymi; różne nazwy określają jego gatunki i rodzaje, jego wegetację. Uzbraja się i przyobleka w różne dziedziny wiedzy i odkrycia, które czasem wydają się mu zupełnie obce – aby ukazać swoją cudowną pełnię. Dzieje się tak, ponieważ w swojej absolutnej prostocie jest najmniej pojmowany.

Jeżeli jednak nie żyje w rzeczach wzniosłych, to jego imię i sztuka są próżne, a może nawet pochodzą od Złego. Wszystkie powszechne nauki pozytywne są jego sługami – są mu użyteczne, a nawet konieczne, o ile Bóg pozwala, aby mu służyły. To on dopiero je udoskonala i szlachetnieje, wskazując im ich właściwe miejsce, dzięki czemu mogą służyć ludzkości dla jej prawdziwej radości i wiecznego zbawienia.

Jakże często osoby nieświadome i ograniczone w swym egoizmie zamieniały niewinne słowa w wyzwiska przeciw niemu! Na przykład „pietyzm” – który powinien oznaczać prawdziwą pobożność – został użyty jako synonim smutku, bigoterii, obłudy, podczas gdy nowo wykreowaną „pietas” otacza się czcią.

Tak jak mistycyzm, czyli miłość do mistyki, obejmująca wszelką boską mądrość i pobożność, opiera się na dwóch podstawowych siłach wewnętrznego człowieka – rozumie i woli, czyli aktywności myślenia i odczuwania – o czym tak często i daremnie wypowiadałem się w moich pismach, gdyż muszę widzieć, że nawet prawdziwi mistycy błędnie i lekceważąco używają tych słów.

Podobnie magia, która zwięźle określana jest albo jako diabelska, albo jako złudzenie. Jakaż to historyczna i językowa ignorancja uczonych! Jednak niezależnie od tego, czy duch, o którym mowa, w swoich działaniach i przejawach nazywany jest magią, mistyką, teozofią, magnetyzmem czy w jakikolwiek inny sposób – to on jest jedynym trwałym bytem. On także osądza i oddziela to, co rzeczywiście do niego należy, od tego, co tylko się za niego podaje, oddziela prawdę od fałszu, czyste od nieczystego, a czasem spala wszystko w popiół.

Zarówno ludzie skostniali, jak i rozwiązli go nie posiadają, tak samo jak nie mają go ani formalistyczni literaliści, ani bohaterowie rozumu. W swej czystej i prawdziwej potędze jest on duchem wiary i wolności poprzez wiarę, prowadzącym do oglądania rzeczy boskich. Jest tą żywą źródlaną wodą, która płynie ku życiu wiecznemu. On jest Duchem Chrystusa.

Jeżeli można by odebrać Chrystusowi Jego niebiańskie królestwo, wówczas można by także rozpuścić Jego ducha w nicość. Lecz historia wciąż powraca do tego, co przy Jego pojawieniu się było wyśmiewane i potępiane – przede wszystkim, i dzięki Bogu za to – do Ewangelii, która dla Żydów jest zgorszeniem, dla Greków głupstwem, ale wszędzie pozostaje niepodważalna i pełna boskiej mocy.

Historia powraca także do tych, którzy otaczali się Jego duchem, choć pisali swoje dzieła w słabości, będąc prześladowanymi i ranionymi w swoich czasach. Pyta się dziś o pisma Johanna Arndta, Jakuba Böhmego, Saint-Martina i innych ludzi Bożych, a całe księgarnie pełne błyszczących, ale zasadniczo płytkich nowoczesnych książek odwracają się do nich plecami.

Do dzieł, które nie przeminą, należy również niniejsza praca. Autor posiada bowiem ducha Chrystusa i został przekonany przez bezpośredni dowód wbrew tym, którzy sprzeciwiają się tajemnej naturze określanej mianem magnetyzmu i somnambulizmu. On sam, zgodnie z boską opatrznością, podjął działania i zdobył bardzo niezwykłe doświadczenia, których najważniejsze fragmenty tutaj przekazuje.

We wstępie opisana jest wcześniejsza historia choroby jednej z dwóch kobiet-jasnowidzących, a następnie skierowane zostaje słowo prawdy do pana Fischera, który głosił swoje niewiarygodne twierdzenie: „siła życiowa jest tożsama z duszą”.

Wprowadzenie zawiera między innymi „charakterystykę prawdziwej filozofii” oraz krytykę Eschenmayera, które autor słusznie określa jako „prawdziwie ewangeliczne refleksje filozoficzne”. Podobnie jego własne dalsze spostrzeżenia na temat ducha, duszy, ich połączenia, stanu integralności oraz upadku człowieka od Boga, powrotu do Boga i wzniesienia ducha w czasie ziemskiego życia – zasługują na to miano.

Nie ma większego znaczenia, że przy tym pewne pojęcia – zwłaszcza „rozum” i „intelekt” – wydają się używane zamiennie, wbrew ich zwyczajowemu znaczeniu (zob. Inbegriff der christlichen Glaubenslehre, s. 135).

Następnie następuje dziennik dokumentujący historię uzdrowienia R.O. Szybko okazuje się, że w słowach chorej, która znajduje się w stanie dobrowolnego somnambulizmu, pojawia się okoliczność, od której książka bierze swój tytuł „Die Schutzgeister” (Duchy Opiekuńcze). Albert – tak nazywa się jej opiekun – działa na nią za pośrednictwem autora. Prowadzi ją również po szlaku astralnym – najpierw w pobliże Słońca (ale nie do samego Słońca).

Tam widzi błogosławionych i aniołów i jest szczególnie zdumiona miłością, jaka panuje w tych pięknych rejonach. Pośród niezwykłych wizji, przeplatających się z typowymi objawami choroby, znajduje się także niebiańska forma pisma, przykłady zniesienia praw czasu i przestrzeni, przemieszczanie zdolności zmysłowych, niezwykłe magnetyczne przyciągania i inne zjawiska, które mogą dostarczyć jeszcze więcej materiału do badań nad „naukowymi” halucynacjami.

W odniesieniu do Księżyca odróżnia ona dwa rodzaje dusz ludzkich po śmierci oraz pierwotnych, fizycznych mieszkańców Księżyca.

Z jej modlitw nie mogę powstrzymać się od przytoczenia następujących prostych, ale wzniosłych słów, które wypowiada do Boga (s. 123):

„Szukam Cię, aby Cię poznać – ale odkrywam tylko to, że Cię potrzebuję.”

Dla wyjaśnienia tytułu książki warto przytoczyć następujące słowa (s. 111):

„Mówi on, że nie istnieje żadne cierpienie, bez względu na jego nazwę, które dotyka człowieka, a któremu Najwyższy nie przydzieliłby wyższego pomocnika. Każdy człowiek ma przewodnika lub ducha opiekuńczego, ale jednemu wyższemu duchowi może być czasem powierzonych kilku ludzi.”

Autor pyta ją (s. 114):

„Czy w Słońcu znajduje się najwyższa błogość, jaką może osiągnąć dusza ludzka?”

Ona odpowiada:

„O nie, nie! To wszystko to tylko początek. Poza Słońcem istnieją światy bez końca i niezliczone błogosławieństwa. Doskonalsze duchy znajdują się w innych miejscach stworzenia. Jednak Bóg także posyła swoich aniołów – i ci są znacznie wyżsi od wszystkich mieszkańców Słońca. Często przybywają do naszego świata słonecznego, aby wypełniać Jego rozkazy.”

Jak trafnie potrafiła odczytywać duszę autora, pokazują fragmenty takie jak ten na stronie 144.

To, co powiedziano o duchu, duszy i duchu nerwowym, jest bardzo pouczające. Podobnie kwestie dotyczące stanu pośredniego, czyli Hadesu (s. 150 i następne). Po zwięzłości i treściwości języka duchów oraz pisma duchowego (zob. np. s. 172 i następne) zapewne każdy, kto zmęczony jest szerokim i pustym słowotokiem tego świata, poczuje pragnienie, aby je zobaczyć.

O duchach opiekuńczych mówi się tym więcej, że przez całą tę niezwykłą historię wpływają one na życie naszej śpiącej-widzącej (Schlafwachende). Jednakże dostrzega ona również z wielkim przerażeniem obecność pewnego nieszczęsnego bytu bardzo blisko siebie. Istnienie to objawia się innym osobom poprzez swoje dziwaczne zjawy i upiorne zjawiska, których nie sposób podważyć.

Oczywiście, w takich przypadkach – zwłaszcza na odległość – nic nie jest łatwiejsze niż wynajdywanie naturalnych wyjaśnień. Nieszczęście polega jednak na tym, że są to jedynie hipotezy, a często wydaje się, że ci, którzy je tworzą, jedynie stroją sobie żarty.

Jak bardzo jednak ta historia jest praktyczna, jak poważnie nawołuje do dążenia do najwyższej czystości serca, do oczyszczenia się ze wszystkiego, co mogłoby utrudnić nam drogę do szczęśliwej przyszłości! Jak bardzo objawia się tu żywa i życiodajna szkoła, wobec której wszelka pełna zarozumiałości, formalistyczna nauka – z całym swym dowolnym wyposażeniem – wydaje się prawdziwą śmiercią dla duszy! Niech czytelnik sam to rozważy i zada sobie pytanie, czy tego rodzaju wydarzenia są nam zesłane na próżno, chyba że chcemy ich celowo nie dostrzegać i lekceważyć.

Jeśli już sama ta nowa historia uzdrowienia jest pouczająca, to nie mniej wartościowy jest następujący po niej bogaty esej „Szkic charakterystyki i teorii zjawisk magnetyzmu życiowego”, zawierający rozważania nad trzema problemami: jednym fizjologicznym i jednym pneumatologicznym, opartymi na stopniach magnetycznego życia określonych przez Jasnowidzącą z Prevorst.

Ten esej, stanowiący większą część książki, świadczy o dogłębnym studium i obeznaniu autora w dziedzinie magnetyzmu. Już sama teoria owej troistości (Triplicität) od początku, w pierwszym rozważanym problemie, opiera się na magnetycznej polaryzacji i pokrewieństwie pomiędzy organicznymi i nieorganicznymi siłami magnetycznymi. Tezy te są poparte czterema przykładami zaczerpniętymi z dotychczasowych doświadczeń.

Nie brakuje tu ducha filozoficznego ani bezstronności – na przykład autor uznaje możliwość fałszu oraz nieczystości w niższych stadiach somnambulizmu. Również wielka kompletność tej pracy zasługuje na pochwałę, gdyż obok samego teoretycznego wywodu zawiera ona także systematyczne zestawienie operacji magnetycznych.

Możliwe, że pewne fragmenty można by skrócić, ale autor był zbyt głęboko zanurzony w swoim temacie, by nie omówić go obszernie dla uczciwych badaczy.

Zagadnienia dotyczące zjawisk duchowych są tutaj omówione w bardzo satysfakcjonujący sposób, a szczególną i rzadko spotykaną uwagę poświęcono wpływowi astralnemu na magnetyzm – kwestii, która zasługuje na bliższe rozważenie, ponieważ sam magnetyzm należy do sfery astralnej.

(Zob. esej „Trzy rodzaje cudów” w pierwszym tomie moich Hesperiden, s. 135 i następne).

Aneks zawiera m.in. opis magnetycznego uzdrowienia pewnej nieszczęśliwej osoby, która była niema. Jest to krótsza relacja, ale również niezwykle interesująca.

Tutaj człowiek powinien wielbić Stwórcę ukrytej natury i Jego cudowne drogi. Tutaj można nauczyć się, że to poprzez wiarę, ufność i czyste serce – uświęcone przez łaskę – można Go znaleźć i zrozumieć.

Nasze serca dziękują, ale z pewną melancholią, że Ojciec ukrył to przed mądrymi i rozumnymi, a objawił niemowlętom.

Nie sposób dokonać pełnej recenzji ani nawet sporządzić wyciągu z tej książki, liczącej 624 strony drobnego druku, bez przedmowy, spisu treści i indeksu. Oczywiście można by w kilku miejscach wnieść pewne drobne uwagi, ale nie podważają one systemu autora.

Na przykład (s. 413) Kiefer dostrzegł coś istotnego, jednak w tym kontekście nie pasuje to do tematu i zostało ujęte zbyt ogólnie, przez co słusznie zostało odrzucone przez autora.

Dalej (s. 115) można by zauważyć, że z jednej strony wielu ludzi cierpiących na schorzenia nerwowe nigdy nie widzi duchów lub jedynie doświadcza halucynacji, a z drugiej – osoby zupełnie zdrowe mogą mieć zdolność widzenia duchowego.

Choć reguła, którą przyjmuje autor, pozostaje w mocy, nawet boscy prorocy doświadczali wstrząsu wobec objawień. Jan padł niczym martwy przed ukazaniem się Syna Człowieczego.

Powszechny, normalny stan obecnej ludzkiej natury zostaje zakłócony, gdy świat duchowy się zbliża i wkracza w rzeczywistość człowieka. Aby to dostrzec i znieść, potrzebna jest szczególna kondycja nerwowa, która może być naturalna i jednocześnie nie oznaczać choroby, a wówczas powiązana jest z ciałami niebieskimi.

Pewne nabyte zdolności mogą również być pomocne w rozwinięciu tej percepcji i przybliżeniu człowieka do jego zdrowego rozsądku.

Bowiem uduchowiona natura jest pierwotnym, normalnym stanem istnienia i jej zdrowiem.

Nie będziemy jednak dalej tego omawiać.

Na podstawie dotychczasowych doświadczeń można wyróżnić trzy główne sposoby, w jakie duchy stają się widzialne:

  1. We śnie.
  2. W ekstazie lub poprzez wewnętrzny, inny, magiczny zmysł, który zostaje otwarty u somnambulików lub świadomych wizjonerów.
  3. W postaci widzenia zewnętrznego, gdy duch przyciąga do siebie elementarne opary albo sam jest nimi już otoczony, w zależności od stopnia swojej czystości lub nieczystości.

Pomiędzy tymi kategoriami istnieją także stopnie przejściowe, zależne zarówno od podmiotu, jak i od obiektu wizji.

Wewnętrzny zmysł, który może połączyć się ze zmysłem zewnętrznym, widzi przez mglistą otoczkę ducha, nie potrzebując dla niego żadnej materialnej osłony.

Ci, którzy posiadają ten zmysł w mniejszym stopniu, widzą jedynie niejasny cień w widzeniu zewnętrznym.

Ci zaś, którzy mają go jeszcze mniej, nie widzą niczego – mogą jedynie słyszeć, a czasem nawet i to nie.

Kiedy na stronie 470 czytamy:

„Z tego punktu widzenia także niezwykłe uzdrowienia dokonane przez apostołów nie są same w sobie cudami, lecz zjawiskami, które zachodzą według praw ustanowionych w królestwie wolności i które nie mają już analogii w naturze”

— to właśnie słowo cud stało się tu źródłem nieporozumienia i zostało niewłaściwie zrozumiane. Ponieważ słowa:

„zjawiska – które nie mają analogii”

są w rzeczywistości prawdziwą definicją cudu (por. przytoczony esej w moich Hesperiden).

W wizji Karola XI, króla Szwecji, która została włączona do przykładów drugiego widzenia, autor zapewne przeoczył to, co napisano na temat wątpliwej autentyczności tej wizji w Blättern aus Prevorst (szósta część zbioru, s. 64–71).

Na dole strony 549 wyrażono bardzo problematyczną myśl:

„W tych czystych, duchowych wizjach duch jest czystszy niż nawet po śmierci, gdy dusza – wraz ze swoimi niedoskonałościami – ponownie całkowicie się z nim łączy, podczas gdy w tych najwyższych uniesieniach dusza pozostaje w ciele.”

W rzeczywistości – jak już zaznaczono gdzie indziej – należy raczej przyjąć, że dusza może trwale połączyć się ze swoim duchem dopiero po pełnym oczyszczeniu.

Korzystając z tej okazji, chciałbym spróbować przekonać czcigodnego pastora Gerbera – który dotąd nie dał się przekonać o dwoistości tych wewnętrznych elementów człowieka (por. Magikon t. I, s. 153) – do ich uznania.

Podstawą niech będzie wypowiedź Jasnowidzącej z Prevorst (przytoczona tutaj na s. 603 i zgodna z relacją R.O. na s. 110), którą porównamy do pewnego świętego wydarzenia.

Mówi ona o procesie umierania:

„W momencie śmierci duch wychodzi (tak samo jak w magnetycznej ekstazie), ale bez duszy i ducha nerwowego. W tym stanie jest on bardzo bezsilny; nie może przyciągnąć do siebie duszy, musi czekać, aż ta powoli oderwie się od ukochanego ciała, które opuszcza z opóźnieniem” itd.

Ostatnie słowa, które – jak się wydaje – nasz uwielbiony Zbawiciel wypowiedział na krzyżu, brzmią:

„Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego.”

Ewangelista dodaje:

„A gdy to powiedział, oddał ducha.” (Łk 23,46)

Chrystus miał bowiem prawdziwego ludzkiego ducha, ale był on zamieszkiwany przez boskość. Gdyby tak nie było, nie byłby prawdziwym człowiekiem.

Czytamy jednak w Dziejach Apostolskich (2,31), że „jego dusza nie została pozostawiona w Hadesie”, co oznacza, że dusza ta przeszła na tamten świat bez ducha, co właśnie było jego prawdziwą śmiercią – albo, co jest równoznaczne, jego zejściem do piekieł (Ef 4,9).

A jednak czytamy również w 1 Liście św. Piotra (3,19), że „w duchu ożywiającym duszę zwiastował on duchom w więzieniu”, czyli że – po odzyskaniu swojego ducha w celu tejże głoszonej nauki (a także swojego powstania w nieśmiertelnym ciele) – umożliwił także duszom swoich słuchaczy przynajmniej na ten moment odzyskanie ich ducha, aby mogły zrozumieć i przyjąć naukę.

Z tego powodu w tym miejscu również one są określane jako „duchy” (czyli istoty obdarzone duchem), tak jak „duchy sprawiedliwych, którzy osiągnęli doskonałość” (Hbr 12,23), którzy jeszcze nie dostąpili chwalebnego zmartwychwstania ciała, ale z pewnością posiadają swoje dusze i są nimi okryci.


Kilka refleksji na temat niekompetencji w pisaniu o rzeczach duchowych

Ponadto zawsze uważam za godnych podziwu – albo, by posłużyć się słowami mojego starego przyjaciela Homera, „demoniacznie zuchwałych” – tych, którzy mają odwagę pisać o sprawach, o których nie mają pojęcia.

Nie mam tu na myśli szlachetnego pastora Gerbera, lecz naszego autora, który – pouczony przez własne doświadczenia – należy do tych, którzy wiedzą najmniej.

J. F. von Meyer

źródło: Die Schutzgeister;  MAGIKON Stuttgart 1840.