Diabelskie zaklęcie.
Historia z dawnych czasów, która wydarzyła się w naszych dniach.
W roku 1858, pod przykrywką somnambulizmu, miały miejsce w Lyonie wydarzenia, które trudno nam właściwie zaklasyfikować, a o których dowiedzieliśmy się od jednej z ofiar – chorej damy, którą magnetyzowaliśmy przez zaledwie kilka dni, gdyż była zmuszona wrócić do Lyonu.
Nie możemy pojąć, jak to możliwe, że policja toleruje lub nie zauważa takich podłości, a zwłaszcza jak to się dzieje, że panowie lekarze z Lyonu – którzy potrafią się tak dobrze zjednoczyć, by skazać na grzywny prawdziwych somnambulików magnetycznych dla własnej korzyści – nie przejmują się wcale i nie reagują na występki nędzników, o których za chwilę opowiemy. (Prawdą jest, że pierwsi im szkodzą, a drudzy raczej przynoszą im klientów). Ach, panowie oficjalni lekarze, wszędzie jesteście tacy sami!
Ale przejdźmy do tych potworności, które oburzą każdego rozsądnego człowieka – a skoro nie reagują lekarze ani policja, to my napiętnujemy tych nędzników, którzy pod przykrywką magnetyzmu popełniają czyny podpadające pod kodeks karny; ujawnimy ich imiona i adresy, oddając ich tym samym hańbie publicznej.
W czerwcu ubiegłego roku została zasięgnięta nasza opinia przez damę z Lyonu, cierpiącą od ośmiu lat na ogólną nerwicę, skomplikowaną schorzeniem wątroby; dolegliwości nerwowe i związane z wątrobą miały (i nadal mają) u niej tak gwałtowny charakter, że wszystkie lekarstwa i środki stosowane przez najwybitniejszych lekarzy Lyonu nie przyniosły najmniejszej poprawy.
W tej sytuacji ktoś z rodziny doszedł do wniosku, że stan chorej musi mieć przyczyny nadprzyrodzone i diabelskie, a sama chora jest ofiarą rzucenia uroku przez jakiegoś wroga. Odprawiano msze; palono świece, ale objawy nie ustępowały; konsultowano się z somnambulikami, wróżkami i wszystkimi, którzy twierdzą, że posiadają wyjątkową władzę nad duchami.
Pewien człowiek o nazwisku Wett, który twierdził, że ma wstęp do szpitala i że wkrótce zostanie lekarzem, zalecił gotować trzy owcze serca przez trzy dni, aż całkowicie się spopielą. Diabeł się jednak opierał, więc wspomniany Wett nakazał zdobyć trzy jaja od czarnej kury – ważne było, by zostały zniesione tego samego dnia.
Chora, która nie mogła usiedzieć w miejscu z powodu cierpień, musiała przez kilka godzin trzymać w dłoni jedno z tych jaj, a następnie wrzucić je do rozpalonego pieca. Potem musiała wziąć drugie, zanieść je – nie wypowiadając ani słowa – pod drzwi osoby podejrzewanej o rzucenie uroku i tam rzucić je za siebie, nie oglądając się, a następnie wrócić do domu – znów milcząc. Wett jej towarzyszył podczas tych czynności; jednak wszystko to było bezskuteczne, chora nadal doświadczała straszliwych ataków. Diabeł stawiał opór wszystkim czarownikom.
W końcu sądzono, że znaleziono człowieka wyjątkowego.
Chora i jej matka zostały zaprowadzone przez pewnego pana Dutrona do człowieka imieniem Jules Calmés, mieszkającego wówczas przy Rue Lainerie, a obecnie przy Rue Bourbon 46, który podawał się za somnambulika.
Ten człowiek, około pięćdziesięcioletni, był usypiany przez swoją żonę albo przez innego osobnika, który niemal zawsze nosił biały bawełniany czepek – stąd przydomek Blanc-Bonnet (czyli Białoczepek).
Podczas pierwszej konsultacji rzekomy somnambulik stwierdził, że choroba została wywołana przez złe duchy. Zobaczył diabły, które nazwał Isacaron (prawdopodobnie miał na myśli Acarona, boga-króla, diabła-króla much, znanego z Słownika piekielnego). Była to cała legia demonów. Aby z nimi walczyć, nakazał odprawienie czterdziestu mszy do świętej Filomeny i zapalenie siedmiu świec; polecił również chorej, by bosymi stopami udała się na wzgórze Fourvière. Jednak chora stanowczo odmówiła tej pielgrzymki.
Przyniesiono szklaną kulę wypełnioną wodą. Jules twierdził, że widzi w niej głowy, duchy i węże, i zachęcał chorą, by spojrzała – ale ona absolutnie nic w niej nie zobaczyła.
Podczas jednej z konsultacji, na której obecny był również mąż chorej – zgodnie z życzeniem Julesa Calmésa (prawdopodobnie chciał ocenić, co może od niego uzyskać) – powtórzono scenę z kulą, w której nikt niczego nie dostrzegł. Zapalono trzy z siedmiu świec, które chora przyniosła na polecenie Julesa, i wtedy samozwańczy somnambulik (który tego dnia miał na sobie czarny frak, podobnie jak jego godny wspólnik) padł na kolana, udawał modlitwę, czołgał się aż do komody, na której paliły się świece; z jego oczu popłynęły łzy. Nakazał zebrać je i zrobić z nich krzyż na czole chorej; po wielu innych grymasach zawołał o pomoc, twierdząc, że nie może się podnieść, że sam Szatan trzyma go przy ziemi i próbuje go porwać.
W końcu wykrzyknął: Nie jestem silniejszy! Trzeba będzie wykonać wielki rytuał! Mówiąc to, trząsł się i wyglądał na bardzo przestraszonego. Ryzykuję życiem – mówił – jeśli nie okażę się silniejszy, Szatan osobiście mnie zabierze.
Mąż chorej, człowiek rozsądny, był oburzony tymi ohydnymi błazeństwami i nie chciał już wracać do tego kuglarza, ale pozostawił żonie wolną rękę, by postępowała, jak uzna za stosowne.
Wielki rytuał, jak go nazywał ten człowiek, został zaplanowany na niedzielę, na godzinę dziesiątą wieczorem, ponieważ chora pragnęła już zakończenia swoich cierpień.
Udały się więc na Brotteaux, na trzecie piętro pewnej kamienicy, na parterze której znajdowała się kawiarnia.
Chora i jej matka przyniosły wszystko, co było zalecone do obrzędu: owcze serce, młotek, obcęgi, łańcuch, gąbkę, duże gwoździe – wszystkie te przedmioty miały symbolizować narzędzia Męki Pańskiej. Należało je kupować bez targowania się, a gwoździe trzeba było wziąć bez ich liczenia.
Oprócz tego chora przyniosła ponownie siedem świec, dwie butelki wody święconej, poświęconą palmę, a także duży gliniany dzban. Tego ostatniego nie wolno było jednak kupić – wyraźnie zalecono, by go ukraść.
Tego chora nie zrobiła – co prawdopodobnie było powodem niepowodzenia całej koniunkcji (zaklęcia).
O północy, czyli o godzinie, w której duchy piekielne zbierają się, by dręczyć biednych ludzi, gdy wszyscy byli już zebrani, rozpalono duże ognisko, zapalono siedem świec, skropiono pokój wodą święconą; następnie do glinianego garnka włożono owcze serce, połowę gwoździ, obcęgi, łańcuch, gąbkę. Garnek ustawiono blisko ognia i zagotowano ten osobliwy wywar. Gdy garnek rozgrzał się do czerwoności, kazano chorej wziąć drugą połowę gwoździ i wbić je jeden po drugim w owcze serce, które nadal znajdowało się przed rozżarzonym ogniem. Musiała owinąć dłoń chusteczką, aby nie poparzyć się podczas tego działania.
Kilka chwil później garnek został zdjęty z ognia, a czarownik przygotował się do wezwania diabła. Jules Calmés, twierdząc, że znajduje się we śnie i w stanie łaski sprzyjającej wypędzaniu demonów, zobaczył – jak utrzymywał – w garnku samego Szatana, który się z niego śmiał. „Patrzcie, patrzcie!” – wołał – „Widzicie go? Co za obrzydliwa mina!” – ale niestety, nikt niczego nie widział.
Było obecnych około dwudziestu osób, wśród nich: lekarz, pan Bidremann, który zazwyczaj asystował somnambulikowi Calmésowi podczas jego konsultacji, – państwo Prot, – pan Bourgon, – właściciel kawiarni znajdującej się na parterze kamienicy wraz z żoną, – chora z matką – oraz kilka innych osób.
Po licznych grymasach i spazmach, i po tym jak wielokrotnie krzyczał do samego księcia ciemności: „Wynoś się, wynoś się!” – ten nędznik przeniósł wszystkich do innego pokoju, by zostać sam na sam w modlitwie.
Wkrótce rozległ się potężny hałas; krzesła zostały poprzewracane, jakby kilka osób się biło i tupało po podłodze; słychać było jęki, krzyki bólu, a ponad wszystko ten krzyk: „Wynoś się!” – Potem odezwał się inny głos, który przebił się przez ten prawdziwie piekielny hałas i wykrzyknął: „Nie, nie!” – Wówczas wrzawa się podwoiła; Jules, z zadyszką i wycieńczonym głosem, zawołał: „Na pomoc!”
Wszyscy rzucili się z powrotem do pokoju i zobaczyli tego człowieka z pianą na ustach, ociekającego wodą, szarpiącego się jak opętany i sprawiającego wrażenie, że jakaś niewidzialna siła próbuje go wciągnąć do ognia, przeciwko której walczył z całych sił. To był diabeł – jak twierdził – który chciał go usmażyć i porwać. Błagał, żeby go trzymać, żeby wyrwać go z szatańskich szponów, które próbowały go dusić i wrzucić do ognia – wszystko to przy akompaniamencie ciosów pięściami i kopniakami, które wymierzał nawet tym, którzy przybyli mu na ratunek.
Ponieważ ogień został poruszony, a żarzące się polana i węgle rozrzucone po pokoju, pomieszczenie wypełniło się dymem, który uniemożliwiał dokładne zobaczenie tego, co się działo, potęgując tylko fantasmagoryczny i diaboliczny charakter całej sceny. Do tego doszedł jeszcze zapach siarki, który szczypał w nos i oczy.
Wreszcie ta piekielna ceremonia zakończyła się o czwartej nad ranem. Następnie udano się nad Rodan, by wrzucić do niego garnek wraz z całą jego zawartością – ale trzeba było zbliżyć się do rzeki, idąc tyłem, i rzucić naczynie przez ramię, nie patrząc, gdzie wpadnie.
Wszystko zostało zakończone, a ponieważ chora miała być wreszcie uzdrowiona, rozpoczęto ucztę: zjedzono udziec, szynkę, rozmaite wędliny i ser, które chora przyniosła na zaproszenie somnambulika Calmésa. Jeśli chodzi o wino, to zapewniał je właściciel kawiarni z parteru – miał dostarczyć tuzin butelek, oczywiście za opłatą ze strony chorej.
Wszystko to działo się w październiku 1858 roku, przy gęstej mgle. A kiedy dwa dni później chora poszła poskarżyć się, że jej cierpienia nie ustąpiły – została zwyzywana i wyrzucona za drzwi.
To są fakty, które należy zakwalifikować jako pierwszorzędne oszustwo i które bezdyskusyjnie podpadają pod jurysdykcję sądu karnego – z magnetyzmem czy somnambulizmem nie mają one absolutnie nic wspólnego. Nie trzeba zatem uchwalać ustawy o wykonywaniu sztuki leczenia, jak zrobiono to w Genewie, aby przeciwdziałać takim nikczemnościom; wystarczy skutecznie stosować istniejące od zawsze środki prawne, które służą do piętnowania oszustów i intrygantów wszelkiej maści.
Ch. Lafontaine
źródło: CONJURATION DIABOLIQUE, HISTOIRE D’AUTREFOIS ARRIVÉE DE NOS JOURS; LE MAGNÉTISEUR 13 Août 1861.