Czy i w jakiej mierze może jasnowidz przepowiadać przyszłość?

Czy i w jakiej mierze może jasnowidz przepowiadać przyszłość?
(Urywek z pamiętników jasnowidzącej).
Agnieszka Pilchowa

Często przyglądam się kliszom astralnym, na których są odbite. wypadki nadchodzące, lub mające się w dalszej przyszłości odegrać, jedne, stworzone siłą złej woli, są już niejako nieuchronne, stanowią jakby gotowy czyn, odfotografowany na kliszy astralnej inne znów, też pod wpływem złej woli powstałe, są tu i ówdzie przekreślane przez lepsze moce duchowe. Niechętnie opowiadam o tych kliszach, jakie snują się w świecie astralnym, by ktoś nie wziął tego za przepowiednię nieuchronnych faktów i by nie czekał na urzeczywistnienie ich na ziemi, bo tem wyczekiwaniem pomagałby do urzeczywistnienia niejednego nieszczęścia. Są jednakże klisze, zwiewające tuż nad ziemią, czekające tylko na ich wykonanie. Przed temi kliszami choćby się ostrzegało, to i tak ciężarem Karmy spadną, jako cios nieszczęścia na jedną, czy wiele głów.

Niech poniżej przytoczone zdarzenie posłuży jako przykład:

Polityczne zacietrzewienie, niepokój między ludnością, walka o kawał ziemi. Obie strony czuły się pokrzywdzone: lud, należący do Czechosłowacji i lud, należący do Rzeczypospolitej Polskiej. Obie strony patrzyły na siebie nieżyczliwie. Chodziło o utworzenie granicy, przyczeill jedna i druga strona miały do siebie pretensje, uważając się za pokrzywdzoną. Było źle – krew i łzy skrapiały ziemię. Przebywałam wówczas w Czechosłowacji, gdzie znajdowała się przeważna część mojej rodziny. Byłam już wolna od pierwszego męża” a]e jako przynależna jeszcze do Państwa Polskiego, nie byłam pożądanym gościem dla niektórych czynników w republice czeskosłowackiej. Mając już dowody mego jasnowidzenia, gdyż uczęszczałam do klubu okultystycznego, w którym odbywały się często eksperymenta, miejscowe czynniki poczęły się obawiać, że będę działała na niekorzyść Czechosłowacji. Co do mnie byłam od tego bardzo, daleka, wiedząc, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga i modląc się za wszystkie narody, by miłość między niemi zapanowała.

Toteż nie robiłam różnicy, czy prosił mnie Polak, czy Czech o radę. w różnych swoich udrękach życia. Czasem zarzucano mi – dlaczego bratam się tak z Polakami? Odpowiadałam, że tak mi jest miły Polak, jak każdy inny.  Zresztą leży to w mej naturze, że czuję się zawsze bliższą tych, którzy cierpią – a Polacy wówczas cierpieli tam bardziej, niż kiedy indziej.

Niedługo potem widziałam, że władze postanowiły się mnie stamtąd pozbyć i rzeczywiście zaczęły mnie bardzo prześladować. Przeciwnie, lud zarówno czeski, jak i polski w znacznej mierze stanął do mnie. Nie pytano mnie o sprawy polityczne, wiedząc, że nie udzielę żadnej odpowiedzi, jednakowoż władze podejrzewały mnie o to i dręczyły mnie bardzo. Policja, tajni agenci szpiegowali mię ustawicznie.

A tymczasem straszne przekleństwa ludu, krew i łzy potworną czarną chmurą z błyskawicami astralnemi wbijały się w ziemię. Złe Moce dążyły do wywołania jak największej nienawiści i przelewu krwi. Widziałam, jak przekleństwo łączy się z trującemi gazami kopalń, a myśli wyrzucania sobie wzajemnie domów w powietrze drogą wybuchów opadły na dno szybów budząc niejako z uśpienia potworne siły: ognia i gazów trujących. Zaczęłam ostrzegać ludzi, by uważali na gazy, nagromadzone w szybach górniczych. Ostrzegłam w ten sposób niektórych górników, jednakże przeszło to bez większego echa, gdyż obawiali się powiedzieć to władzy, żeby ich nie wyśmiano.Pewnego wieczoru powracałam do domu; było ciemno, ani jedna gwiazdka nie świeciła na niebie. Przyjechałam tramwajem o godzinie 10-tej wieczorem. W okolicy panowała względna cisza. Nie przeszłam jednakże ani kilometra, kiedy opadł mnie ciężki smutek. Po twarzy spływały łzy, a całe ciało stało się ociężałe. Szłam bardzo powoli. Nagle odczułam jakby falowanie ziemi pod mojemi nogami. Przystanęłam, chcąc zbadać przyczynę tego niesamowitego zjawiska

– wtem koło mnie zaczęło jakby biec wiele widm ludzkich, narzekając rozpaczliwie i równocześnie ujrzałam pod stopami memi wiele ludzkich czaszek. Przyśpieszyłam kroku, po chwili jednakże przystanęłam. Zjawiło się jakieś podłużne, wysokie i równomiernie świecące światło. W pierwszej chwili myślałam, że to refleks od auta, względnie latarni – myliłam się jednakże, bo światło to nie było ziemskie. Znów przymknęłam powieki i ujrzałam wtem świetle wielką postać, mającą 'Wybitne podobieństwo do malowanej na obrazach patronki górników, św. Barbary. Koło niej przesunęły się, krzycząc rozpaczliwie, gromady biegnących ludzi, składające się przeważnie z kobiet i dzieci. Postać wsparta na mieczu na środku zabudowań kopalni dziwnym wzrokiem patrzyła w jedno tylko miejsce, ukryte w głębi ziemi, gdzie spoczywały nagie czaszki ludzkie.

Istota ta, mająca odsuwać nieszczęście od górnika, nie wyglądała jak duch, świadomy swego zadania, tylko jakby to był astralny wytwór imaginacji myślowej wielu ludzi, oświetlony światłem modlitwy i ufności.

Czułam się bardzo znużona i zgnębiona narzekaniem tylu ludzi. Zbliżając się do lasku, usiadłam na pniu, zapytując swego ducha, Opiekuńczego, czego bym się miała podjąć, żeby zapobiec nieszczęściu i jakie moje zadanie w tym wypadku. Odpowiedział mi: „Na ciebie jest skierowane wiele nienawiści z niższych sfer duchowych, że i tu wyrywasz z ich szponów niejedną ofiarę – ale tu też maja dla siebie najlepsze podłoże, by cię zgnębić”. W tym zamęcie różnych myśli najlepiej im się sieje nieufność i  nienawiść ku tobie. Nie jest to w twej mocy, byś odsunęła te łzy, to grożące niebezpieczeństwo. Zło, wytworzone przez ludzi w ostatnich czasach, już złączyło się z klątwą wnętrza ziemi. Gdybyś teraz poszła i zaczęła ostrzegać, by górnicy nie zjeżdżali do kopalni, aż minie niebezpieczeństwo, zamknęliby cię do więzienia jako rozsiewającą niepokój, a tamto i tak by się stało. Pociesz się tem, że nas tu wielu pracuje nad unicestwieniem, względnie złagodzeniem tego zła”.

Tej nocy nie spałam wcale, nie mogąc się nawet modlić. Różne, obrazy, związane z nadchodzącą katastrofą, przesunęły mi się przed oczyma. Ujrzałam górnika, zakładającego lont, a w miejscu, gdzie go założył, ujrzałam potwornego ptaka z ogromnymi czerwonymi oczami, z których buchało ogniste światło. Rozległ się huk – w tej chwili ptak rzucił się do lotu, bijąc skrzydłami po ścianach szybu łamiąc przytem drewniane podpory, tzw. stemple. Tumany prochu i gazu kłębiły się pod jego skrzydłami. Nad sobą miał dwa tzw. chodniki, które również pod wpływem uderzeń jego skrzydeł rysowały się.

Potem widziałam straszne męki duszących się w otchłani kopalnianej i rozpaczliwie biegających wkoło. A jeszcze więcej, niż nieszczęśliwych, duszących się górników, jeszcze więcej było tam potwornych duchów. Były one zarówno na powierzchni ziemi, jak i w jej wnętrzu, z ślepiami utkwionemi w nieszczęśliwych. I tak, jak na kościele dzwonią umarłemu, tak w astralu usłyszałam jękliwy dzwon, alarmujący w nieszczęśliwym wypadku. Ściągnął on wiele duchów, przebywających w zaświecie – krewnych tychże nieszczęsnych, ginących w gazach i płomieniach. Wszyscy chcieli się dostać bliżej ku cierpiącym, ale i im płomień i gazy przeszkadzały. Duchy te niewiele różniły się od postaci ludzkich żyjących na ziemi, a niemal wszystkie miały ubrania na sobie – co prawda fluidyczne i ukształtowane z własnych swych myśli. Spojrzałam na duchy górników, odłączające się od swoich zniszczonych ciał – ze wszystkich twarzy bił lęk przeraźliwy i nie widzieli witających ich duchów dawniejszych członków rodziny.

Ciemne duchy wyły jak dzikie zwierzęta, udając przytem płacz, a wiele z nich stało na głowie, wymachując w powietrzu nogami, podobnemi raczej do nóg zwierzęcych. I znów jasna, podłużna smuga, znacząca nieszczęśliwym niejako drogę – to pasmo, utworzone z ich własnych myśli i myśli wielu innych, polecających ich pod opiekę świętej Barbary i Boga. Lecz owa postać tam nie stała: zamiast niej było wiele dobrych, biorących pod opiekę ogłuszonych i ślepych. Więcej świadome duchy, które przyprowadziły członków rodziny, polecały lepiej myślącym modlić się.

A dzwon dzwonił ,coraz ciszej…

Udręczona zasnęłam i spałam sama w pokoiku, mając zamknięte drzwi. Myślano, że może jestem na spacerze, a ja w odłączeniu w ciszy wypoczywałam po szeregu gorzkich dni. Kiedy otworzyłam oczy i wstałam, uchylając drzwi, opadł mnie smutek, zmieszany z dziwną, rezygnacją. Matka moja weszła, chcąc mi oznajmić, że stało się wielkie nieszczęście. ,.Wiem – odrzekłam – już 74 jest odłączonych od ciał”. Niebawem zaczęli się do mnie schodzić ludzie, padając z łkaniem na kolana i zapytując, czy ich drodzy dostaną się żywi na wierzch?

Stary górnik, płacząc, prosił mnie: – Pani, całą chałupinę dam ci, gdyby syn mój mógł wydostać się żywy!
W cale nie myślałam o tej propozycji, lecz ból ściskał mię za gardło, gdy patrzyłam na niego. Wyszeptałam w duchu: „Czy wolno mi będzie uratować chociaż jego jednego z tych wszystkich i wziąć częściowo Karmę jego na siebie?” Górnik ów, za którym ojciec się wstawiał, został wydobyty z pod ziemi i złożony 'między innych jako niedający z początku znaku życia. Umarli mieli być pogrzebani na koszt kopalni.

Stary górnik zabrał syna, wierzył bowiem w to, że syn jeszcze nie odłączył się od ciała swego. Jeden z dobrych duchów skłonił się ku mej prośbie i napisał radę, w jaki sposób usunąć gazy z organizmu zatrutego. Polecił, aby nabrać gliny z pod koniczyny, rozłożyć ją na prześcieradle i otulić tern nagie ciało chorego, a okład ów zmieniać często. Zrobiono tak. Ja tymczasem nacierałam dłońmi żołądek i piersi chorego, usuwając magnetycznie gazy z jego wnętrzności. Cierpiałam przytem wiele, bo wszystkie gazy jakby z niego we mnie się tłoczyły.
Niebawem przez zaciśnięte zęby zaczął się wydobywać głos. Z lękiem powtarzał chory ostatnie myśli, wśród których stracił był przytomność: „Ogień, pali się, pali się!” Zaczął robić ruchy, jakby chciał uciekać. Powoli odzyskał jednak przytomność zupełną. Najtrudniej było z przywróceniem wzroku, lecz i to niedługo stało się dzięki magnetyzowaniu oczu. Za kilka dni bowiem odzyskał i wzrok, choć lekarz uznał, że widzieć nie będzie.
Zaraz po tym wypadku byłam jeszcze bardziej prześladowana – widocznie Karma z tego chłopca została przeniesiona na mnie, przejawiając się w postaci prześladowań. Tu i ówdzie zapytywali mnie górnicy, czy już nie grożą wybuchy gazów W kopalniach, gdzie pracowali, i widziałam, że są one jeszcze możliwe, bo niskie Moce skwapliwie gromadziły niebezpieczne gazy w podziemiach, chcąc zgotować sobie znowu piekielną zabawę.

Widziałam na kliszy astralnej, że Karma już nie odgrywa tu wielkiej roli i że wrogowie ludzkości więcej z własnej swej złej woli starają się pchnąć na ludzi nieszczęście. Toteż, gdy zbliżała się chwila, kiedy urzeczywistnić chcieli ów plan, poszłam naprzeciw kilku górników, idących grupami do pracy, oznajmiając im, by byli ostrożni i bacznie zważali, biorąc za miernik światło lampki bezpieczeństwa, jaką biorą ze sobą. Przy pierwszych niespokojnych błyskach światła i wogóle przy pierwszych jakichkolwiek innych oznakach, po których zwykle górnicy poznają wzmaganie się gazów trujących, niechaj natychmiast żądają, aby ich wypuszczono na powierzchnię. I istotnie właśnie kiedy nadchodziła groźna chwila, zaczęli górnicy przejawiać zaniepokojenie; ten i ów domagał się lepszego wietrzenia szybów i t.p. Ja na pewien czas wyjechałam wtedy z tej miejscowości, ale już po ostrzeżeniu górników. Władze, myśląc, że jestem w miejscu mego pierwotnego pobytu, podobno chciały mnie ukarać za szerzenie niepokoju wśród górników, w następstwie czego obawiają się oni zjeżdżać na dół. W zastępstwie mnie wzięto moją matkę do przesłuchania myśląc, że to ona w mojem imieniu ostrzega górników. Skrzyczano ją, grożąc jej więzieniem, co bardzo przykro na nią podziałało; dopiero, gdy należycie im wytłumaczyła, że nigdy żadnych rad nikomu nie dawała i dawać nie myśli, nie mając zdolności jasnowidzenia, puszczono ją na wolność. Następnego dnia po jej przesłuchaniu nastąpił nowy potężny wybuch gazów, na szczęście jednak wszyscy górnicy zdołali ujść przed tą katastrofą, gdyż zostali wcześniej wywiezieni na powierzchnię ziemi.

Wypadki owe odegrały się w Suchej, w Zagłębiu Karswińskiem, w roku 1919-tym. O katastrofach tych rozpisywały się szeroko gazety. Tak to nieraz, gdy przeglądam życie czyjeś, przeniósłszy się do jego aury, widzę różne wypadki, które go spotkały, albo też, które ,go jeszcze czekają. Czytając wyrok Karmy, powodujący złamanie ręki, lub inny cios, zawsze znajduję odpowiedź, dlaczego tak, a nie inaczej się stało; równocześnie odczuwam lżejszy, czy silniejszy ból i na swojem ciele w miejscu, które uległo wypadkowi u danego osobnika, choćby to było i szereg lat wstecz. Kiedy widzę przyszłość czyjąś, gdy czytam w jego księdze karmicznej wypadki mające nastąpić, to jeżeli klisza jakaś jest nad jego głową, a nie płynie w falach magnetyzmu poza obrębem ciała astralnego, wówczas ,mam niemal pewność, że ów wypadek spotka istotnie danego osobnika, tem  bardziej, gdy jeszcze odczuwam wtedy ból w tern samem miejscu, gdzie ten człowiek ma być karmicznie dotknięty. Nawet i przygnębienie duchowe udziela mi się.

– Jeżeli jednakże klisza luźno się porusza w fali magnetycznej, wówczas wypadku owego da się jeszcze uniknąć i można przed nim ostrzec. Karmę nie zawsze w tem samem miejscu trzeba wyrównać, gdzie się popełniło t. zw.’ grzechy. Przeszłość przypływa jak miraż i zawisa w chwili wyrównania nad swoim twórcą. Jeżeli ma podłoże podatne, to ciężarem swoim opada, a nieraz tak na pozór i znienacka, że ten ktoś mówi: „Nieszczęście spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba”.

A jednak bardzo często wypadki regulowane są przez istoty inteligentne. I często zdarza się, że ten ktoś powie: „Nie skończyło się na jednem smutnem przeżyciu, czy katastrofie – nastąpiły trzy jedna po drugiej…”

Tam, gdzie trzy wypadki idą po sobie, z pewnością są kierowane przez istoty świadome jak przez ciemne duchy, tak i przez szlachetne. Jest to wyrównanie Karmy, obliczone na siły danego osobnika. Ciemne Moce niemal zawsze starają się załamać cierpiącego i wywołać w jego duchu bunt na jakieś niesprawiedliwe losy, któremi Bóg nas obdarza. Dobre duchy tępią ostrze ciosu i starają się, by ich wołanie: „Dziej’ się wola Twoja, Panie!” przedostało się do głębi serca cierpiących, a nie rozumiejących, że zbierają to, co Ongiś posiali.

Nasza ziemia obecnie więcej niż do połowy otoczona jest w świecie astralnym niesamowitemi narzędziami walki. Jest to ogromna i ciężka klisza i co jakiś czas niżej ku ziemi opada. Gdyby wszystkie te narzędzia miały być użyte wraz z trującemi gazami, już sporządzonemi, względnie sporządzanemi, to w ruiny obróciłyby się wszystkie miasta, nad któremi wisi na klisza, a na miljon mieszkańców zostałaby setka. Cały świat przedstawiałby jedno wielkie cmentarzysko i ruinę. Klisza ta jednak luźno się porusza i gotowe już niby obrazy wojny, czy powstań w poszczególnych miastach jako wstępu do ogólnych bratobójczych walk są stale przez Wyższe Moce przekreślane. Ludzkość mogłaby sama stępić to straszne ostrze, zwrócone na siebie, gdyby sobie chciała uświadomić, że ma tę moc: stworzyć sobie odblask raju na ziemi i że wszystko zło, jakie na nią się wali, jest dorobkiem wielu, wielu istnień, o których jednak nie chce nic wiedzieć, „bo któż by sobie łamał głowę nad takiemi zawiłemi zagadnieniami!”

Często wiele z naszych klisz udziela nam się we śnie w postaci symbolu. Niejedną sprawę, której symboliczną stronę widzi jasnowidz na jawie, widzi inny człowiek we śnie lub w niejasnem przeczuciu. Jednakże po powrocie ze Sfery Snu do ciała fizycznego często, bardzo często zaciera się to, co widział i rozumiał. Mało jest tych ludzi, co pamiętają sny po przebudzeniu się, a jeszcze mniej takich, którzy by potrafili sobie wytłumaczyć ich znaczenie, o ile są ujęte w symbole.

A.P.

źródło: „Hejnał”; rok 1931 zeszyt nr 6; autor: Agnieszka Pilchowa