Pan Arthur Machen, mistrz zjawisk niesamowitych, wprowadza do tego tomu* wzmiankę o „poważnej i odpowiedzialnej osobie”, która ostatnio ubolewała nad egzekucją czarownic „za zbrodnie, których nie mogły popełnić”. Pozwala sobie na szeptanie ulubionego zwrotu swojego przyjaciela z Yorkshire: „A ja o tym nie wiem!”
Choć ostrożny w wyrażaniu własnych opinii, można by wywnioskować, że pan Sergeant też tego nie wie.
„Musimy być gotowi stwierdzić,” mówi pan Machen, przewidując badania, „że jest całkowicie możliwe, aby jeden człowiek mógł poważnie dotknąć umysł i ciało innego człowieka poprzez telepatyczną transmisję wrażeń mentalnych. I to są czary.”
Tak, ale czary to znacznie więcej: to również wiara.
Zawsze wydawało się wyzwaniem rzeczywistości stałe znoszenie tortur i śmierci przez chrześcijańskich męczenników. Cóż więc można powiedzieć o duchu, z którym czarownice również szły na stos, aby spotkać swojego boga?
„Można by powiedzieć,” deklaruje De l’Ancre, „że szły na prawdziwe męczeństwo i śmierć z miłości do niego (Diabła), tak radośnie, jakby szły na festiwal przyjemności i publiczne święto;” i było to powszechne, że czarownice umierały bez skruchy, chlubiąc się swoją wiarą; a w kwestiach kultu rzadko konieczne było „wymuszanie” wyznań.
SABAT CZAROWNIC
Ale nie miały wyjścia poza akceptację decyzji Kościoła, że ich bóg to Diabeł. Pogańscy bogowie byli przestarzali. Tylko filozofowie o nich pamiętali; a jedynym duchowym asystentem, którego potrzebowali Kościelni, był Pan Piekieł. Z pewnością wykorzystywali go na wszelkie możliwe sposoby, a on był dla nich bardzo wartościowy.
Ale bóg sabatu czarownic; bóg, do którego się modlili i dla którego umierali tak radośnie, mógł być czymś innym. „Przed-, a nie antychrześcijański,” sugeruje pan Sergeant; podczas gdy panna Margaret Murray skłania się ku Rogatemu Bogu, a pan Payne Knight do Priapa. Jego kult, w każdym razie, był radosnym przedsięwzięciem.
Marie de la Ralde, osiemnastoletnia dziewczyna, zeznała, że „miała szczególną przyjemność z uczestnictwa w sabacie, tak że, kiedy była na niego wezwana, szła jak na wesele; nie tyle dla wolności i swawoli, której… ani nie praktykowała, ani nie widziała, żeby była praktykowana… ale dlatego, że Diabeł tak mocno wiązał ich serca i ich wolę, że trudno było, żeby weszło jakiekolwiek inne pragnienie.” A inna dziewczyna, dziewiętnastoletnia, stwierdziła „że sabat był prawdziwym Rajem, i że ci, którzy na niego szli, znajdowali czas tam tak krótki, że nie mogli odejść bez cudownego żalu, tak że wydawało się to nieskończenie długie, aż do powrotu.”
Pan Sergeant uważa, że „Satanizm,” który czasami wkradał się do kultu, nie był autentyczną częścią wiary czarownic. Rzeczywiście, można powiedzieć, że został na nią narzucony przez determinację Kościoła „przedstawiania czarów jako produktu ubocznego chrześcijaństwa, jego wypaczenia, z bogiem, który, ponieważ nie był Chrześcijańskim Bogiem, musiał być wrogiem Boga, alias Diabłem;” a same czarownice, równie nieświadome jak Kościelni, musiały zaakceptować sugerowaną alternatywę.
Główna furia kościelna była skierowana przeciwko sabatowi, a uczestnictwo w nim uważano za najwyższą zbrodnię; inkwizytorzy twierdzili, że w jego obrzędach zawierają się nie tylko niekontrolowana rozpusta, ale i nienaturalne połączenia ze stworzeniami duchowymi, strasznymi inkubami i sukkubami; choć oficjalnie odrzucano popularne przekonanie o demonicznym potomstwie: jedyna rozsądna koncesja w niesławnej Malleus Maleficarum.
MAŚĆ CZAROWNIC
Prześladowcy nigdy nie zdawali się zdecydować, jak organizowano uczestnictwo w sabacie. W szafie Dame Alice Kyteler znaleziono „fajkę z maścią, którą smarowała kij, na którym jeździła i galopowała przez gęste i cienkie, kiedy i jak chciała;” a siedzenie okrakiem na miotle zawsze było popularnym wyobrażeniem lotu czarownicy; chociaż sporadyczne przypadki, takie jak obecność czarownicy w łóżku, kiedy oficjalnie była na sabacie, rzucały wątpliwości na to, że lot był cielesny.
Często wspominano o magicznej maści do smarowania ciała przed lotem, a prof. A. J. Clark zasugerował, że „połączenie środka delirycznego jak belladonna z lekiem wywołującym nieregularne działanie serca mogło wywoływać uczucie latania.”
Wolę wierzyć, że używane leki, jeśli były używane, służyły do wprowadzania w trans, a lot był tym, co teraz rozumiemy, lub przynajmniej mam nadzieję, że rozumiemy, jako projekcja astralna.
Prawdziwa czarownica była oczywiście medium, i mogła łatwo uzyskać ulgę od inkuba swojego ciała. Nigdy nie twierdzono, że miejsce sabatu zostało zlokalizowane, co zgadza się z koncepcją jego jako zgromadzenia duchowego.
Pisarze tacy jak „Yram” powiedzieli nam, jak przyspieszona jest każda przyjemna emocja na planie astralnym, co tłumaczyłoby atrakcyjność sabatu dla młodości i piękna, a nawet bardziej dla tych, którzy cieszyli się, że na chwilę pozbyli się swoich zmarszczek. Sabat służył im jako salon piękności.
Niewątpliwie, było w nim więcej niż to, i prawdopodobnie istniały tak szerokie różnice w jego religijnych obrzędach, jak w obrzędach świętych sadystów, którzy chcieli go zniszczyć wszystkimi diabelskimi środkami w repertuarze Kościoła, „Pan pomagając swoją specjalną łaską,” jak to wyjaśniono w jednym z jadowitych dokumentów.
W kompilacji pana Sergeanta znajduje się wiele innych interesujących rzeczy; rzeczywiście, jest to kompilacja raczej niż dialektyka, i jako taka powinna przyciągnąć badacza.
Ale dla nas ważna jest pozycja mediumiczna czarownicy.
Słynny dr John Dee, „Koniurator z Królewskiej Rady Prywatnej,” jak go nazwano, któremu autor poświęca kilka rozdziałów, i który ryzykował reputację czarownika przez swoje badania mediumiczne, uważał, wraz ze swoim mistrzem, Corneliusem Agrippą, „że magia była jednym z legalnych środków osiągnięcia wiedzy o Bogu i Naturze;” i można przypuszczać, że pan Sergeant nie bardzo się z tym nie zgadza.
„Całe pytanie, czy czary są złem, musi,” mówi, „być odpowiedziane niezależnie od jakiegokolwiek wprowadzania Diabła w tę sprawę… Czy nie można sobie wyobrazić Idei przechowywanej w Niebie, której cieniem na ziemi jest rzecz znana jako czary?
„W czarach i ich historii mamy naprawdę ciekawą mieszankę tajemniczego, groteskowego, obscenicznego, okrutnego, godnego współczucia i czcigodnego, odrażającego i fascynującego… Ma to cechy Kościoła katolickiego. Kościoła katolickiego, można by zarzucić, złośliwego. Ale jak możemy powiedzieć, że w swojej istocie jest złośliwy? Krew czarownic, tych, którzy umarli, wychwalając swoją wiarę, krzyczy przeciw temu. Jaką wiarą jest ta, za którą ktoś umiera.”
*Witches and Warlocks”, autorstwa Philip W. Sergeant. London. Hutchinson and Co. 1936. 12/6.
źródło: „CONCERNING WITCHCRAFT” Review by H. F. PREVOST BATTERSBY, LIGHT November 12, 1936