Czarna magja

Wolelibyśmy wcale nie dotykać rytuałów nie tyle o czarnej lecz i białej magji. W szczęśliwych latach studjów uniwersyteckich żywiliśmy powszechną na ten czas wiarę, panującą w świecie naukowym, że księgi alchemiczne, astrologiczne, magiczne, i kabalistyczne butwieją gdzieś na strychach bibljotek publicznych, że są to jedynie puste echa bez powrotnie minionej przeszłości, o której nie warto nawet wspominać, tem bardziej wstrętnych trupów z grobów poruszać, gdyż nawet powierzchowne zaznajomienie się z bezpodstawną i bezkrytyczną treśc ią tych bazgranin dla naszej epoki, kroczącej po drodze cywilizacji i postępu, niema najmniejszego  znaczenia.

Sądząc ze w szystkiego, co się dzieje na świecie, z tego, co nawet zaznaczono nie tak dawno w Encyklikach papiezkich, wiara taka wydaje się nam teraz zbyt naiwną, aczkolwiek o ficjalna nauka nie przerywa swej dobrodusznej drzemki, nie otwiera oczu, ponieważ sama jest zahypnotyzowaną. Sen czy marzenie na jawie? U bram piekielnych, przybranych różanym kwieciem i dyskretnie przymkniętych, słowiki poezji śpiewają arje grobowe zwątpienia, czarnoksię żnicy pióra wzywają głośno w swych utw orach imienia Boga – Szatana, Lilith, Nahema, Astaroth! Wstrząsają nimi konwulsje, śnią o mękach piekielnych, kobietach zawieszonych na krzyżu, ludziach ze  słońcam i na piersiach, zastępach wojowników; czyż nie są to marzenia Szymona; Przed nowemi prorokam i zbiera się coraz większa gromada pożądliwych dzieciuchów, majaczą nagie dusze i Strzygi. Sądzimy, że lepiej otworzyć na rozcież wrota: niech wszyscy zajrzą odrazu w głębie otchłani piekielnych, może na widok wyłaniającej się z nich postaci kozła sabatu niejednego zgroza ogarnie.

Niepohamowana żądza użycia za jakąbądź cenę roskoszy cielesnych, nieprzebieranie w środkach, z tego powodu życie wykolejone, występne, zwątpienie o życiu przyszłem i zbawieniu skłaniała niegdyś setki natur pożądliwych, zmysłowych, ludzi ograniczonego umysłu do praktyk czarnej magji, desperackiego zaprzedania swej duszy Szatanowi, oddawania mu czci boskiej. Desperaci owi nawet wierzyli w istność Najwyższą, sprawiedliwą karę, jaka ich spotka, lecz sądząc, że już nic nie mają do stracenia, pragnęli  jeszcze pohulać na w spółkę z wyczekującym na ich przyjęcie duchem ciemności. To ich skłaniało do podpisywania cyrografów krwią wytoczoną z serdecznego palca, preparowania trucizn zabójczych, usuwających z drogi przeszkody do osiągnięcia celów, napitków m iłośnych, przerażających smarowideł z narkrotycznych ziół i wszelakich trucizn, po nasmarowaniu którem i ogarniał ich szał, nieprzytomność; przenosili się wtedy myślą w krainy nadpowietrzne i uczęstniczyli w roskoszach orgji sabatu. Całe roje czarownic, trucicielek, czarnoksiężników przesuwają się jak widma przez wieki średnie. Były to niewątpliwie duchy chore, obłąkane, których najwłaściwsze miejsce byłoby w stosow nych zakładach leczniczych, lecz czyny ich przejmują zgrozą. Magiczna tragedja Góthego z Faustem , Mefistofelesem, nócą Walpurga, legenda o Twardowskim są jedynemi utworami w dzisiejszych czasach, przenoszącem i widza w świat czarnej magji; są o ne przecież bardzo słabem odbiciem praktyk czarnoksiężskich.

Ponieważ praktyki białej magji, aczkolwiek kierującej się odmiennemi zasadami, w gruncie rzeczy najwięcej polegały na operowaniu fluidem – Luciferem, zaklęciach, wywoływaniach nie tylko dobrych, lecz i złych duchów, przeto rytuał, ceremonje i t.p. rzeczy, oczywiście, czarna magja  zapożyczyła od rodzonej swojej siostrzycy, zmieniając go i przystosowując do swych celów. Biała magja starała się „deptać głowę wężau i nim się posługiwać, czarna – stawiła go na ołtarzu, czciła jako bóstwo, żebrała u niego łaski.

Ta ostatnia przeedstawia się nam jako nieprzerwane pasm o orgji potępieńców , szaleństw niewolników ciała, żądz gwałtownych, przykładem do jakiego stopnia zbydlęcenia, ohydy i utraty zmysłów człowiek może dojść pod wpływem przewrotnych nauk i natury zwyrodnionej użyciem. Nie będziemy się wdawali w szczegółowy opis rytuału czarnej magji, jak to zrobiliśmy odnośnie białej, załatwimy się z nią pokrótce, podamy tylko główne punkta, charakteryzujące jej treść przewrotną. Niepokalane dziewictwo, małżeństwo, świętość i czystość ogniska domowego stanowią podwalinę społeczeństw; wysoko szanowane były one nawet u pogańskich Rzymian w o sobach Westalek, matron i t.p. Rozpusta z konieczności profanuje te rzeczy, jest zabójczynią zaradzającego się życia, zbrodniczym wrogiem niemowląt; straszny kult Rutranga niszczyciela w Indjach i Belphegora w starożytnej Palestynie był tej rozpusty wyrazem.

Bałwan wyobrażający Belphegora był brodaty, z otwartą gębą, wywieszonym wstrętnym językiem, w postaci phallus’a; składano przed nim ofiary, przedstawiające szczyt wyuzdania i rozpasania, o których rozpisywać się trudno. Bałwan Molocha – miedziany, rozpalonem i do czerwoności ramionami przyciskał do swych piersi dzieci porzucone przez matki. Podczas tego tańczono przed bałwanem igrano na trąbach, żeby zagłuszyć krzyki ofiar.

Też same przyczyny wywołują te same skutki i sabaty czarownic w wiekach średnich właściwie były tylko powtórzeniem misterji Molocha i Belphegora. „Czciciele czarnego boga, teoretycy bezwstydu publicznego, nieprzyjaciele rodziny są nieprzyjaciółmi Boga i Iudzkości“.

*) W tłómaczeniu kabalistów:

Moloch wyraża fatalizm, pożerający dzieci. Szatan i Nisroh są duchami nienawiści, fatalizmu i ro z paczy. Astarte, Lilith, Nahema, Astarot są boginiami rozpusty, poronień i niepłodnego łona. Adramelech jest bożkiem morderstwa. Belial- buntu i anarchji. Prawdziwego szatana oznacza – imię lehowy przewrócone.

Czarownice nie są wytworem specjalnym wieków średnich – znane już one były w głębokiej starożytności. Fanatyczna nienawiść, zazdrość, tajemne, niepohamowane ż ą dze zawsze prowadziły do wyzbycia sie wszelkich uczuć ludzkich, do szału, furji i obłąkania. Czarownice Tesalji oddawały  się bezecnym praktykom . Zwykle były to ko biety upadłe, stare kurtyzany opętane szałem pożądań, które inaczej zaspokoić nie mogły, jak rzucając się w odmęt zbrodni, o których medycyna sądowa i dziś cóś niecoś powiedziećby mogła. Kradły one dzieci. Canidia napr., o której wzm iankuje Horacy, żywcem zakopyw ała dzieci – aż do szyi, kładła przed nimi potrawy i morzyła głodem. W oczach wojsk rzymskich czarownice Brittów, odziane w białe płaszcze, z rozpuszczonem i włosam i i nożam i w rękach, prowadziły brańców do kotła i zarzynały ich krwawym bogom na Ofiarę, u Lokuście, sławnej trucicielce, nie mamy co wzmiankować. Circe i Medea należały do owych osobistości, które nazywano strzygami – Lamies.

Podczas ofiar, piekielnym bogom składanych, kopano rów, napełniano go krwią  dymiącą. Przed oczami uczęstników ukazywały się nagie, blade larwy, ze wszech stron

*) Eliphas Levi. Histoire de la Magie p. 122.

cisnące się do rowu. Końcem szpady zakreślano koła magiczne, rozniecano ogień z szaleju, werweny i cyprysu. Noc zdawała się być chłodniejszą niż zwykle, księżyc krył się za chmury, psy w całej okolicy wyły żałośnie. Kapłani greccy w celu leczenia tego obłędu, osobnikó w nim dotkniętych zamykali w grocie Trofonjusza.  „Najważniejszą we wszystkich o czary procesach grały rolę tak zwane czartowskie Sabaty, które się co Piątek miały odbywać w miejscach odludnych, a każdy kraj pod tym względem miał swoje uprzywilejowane miejscowości. i tak u nas djabeł przyjmował na Łysej Górze pod Krakowem i pod Wilnem, lub też na Pińskich moczarach, w Szwecji na Blocula, w Niemczech na Brocken, we Francji na Puy-de-dóm e, w Hiszpanji na Apuelara, we Włoszech na Dareo di Ferraro, w Węgrzech i Austrji na Blocksbergu. Zwykle czarownicy i czarownice byli piętnowani na  ciele przez samego czarta znakami, które niedostępne oku miały postać ropuch, kotów, myszy, nietoperzy i t.p. Tak napiętnowane, nasmarowawszy się pod pacham i zaklętą maścią, leciały przez kominy na ożogach, rożnach, pomiotłach, widłach, albo też na łopatach, dzieżkach od chleba, a czasem i w stępach od krup, wprost na miejsca schadzki dla w spólnych z czartami narad i biesiad. W czasie lotu były niewidzialnemi dla ludzi.

Podczas owego Sabatu na górze djabeł przedziergał się w kozła, którego hołdująca mu czereda całować musiała. Zaczynał on biesiadę od przejrzenia uprzednio zrobionych znaków. Z biesiadujących nie mógł nikt, chociażby nawet chciał, wygadać tego, co się tam działo przed światem. Prócz szalonych tańców z temi przedmiotami, na których przywędrowały, były tam obfite pokarmy i napoje, wszeteczne z djabłami schadzki, a naostatek zajmowano się rzucaniem wzajemnem w otchłań piekielną, z której wszyscy wychodząc cało, nabierali przekonania, że ogień piekielny nie jest tak straszny, jak go malują. Zapianie  koguta rozpraszało hulackie tłumy, a po nich zostawał tylko gęsty dym smoły i siarki *)

Lecz nie jedne tylko czarownice czciły kozła Sabatu i zbierały się w miejscach odludnych na w spólne uczty, istniały inne jeszcze bractw a adorujące kozła. Elifas Levi stara

Kozioł sabatu. Bahomet.

się wytłómaczyć, że ten drugi kozioł ma rogi odmienne od pierwszego, że nie jest duchem ciemności, jeno symbolem światła astralnego. Na rysunku, który podaję, stawi mu

*) Szokalski. Objawy zmysłowe, T. 1 str. 406 -407.

nawet na czole gwiazdę Salomona, wierzchołkiem zwróconą do góry na znak, że jest dobrym genjuszem. Lecz cóż z tego, kiedy jego rogi, uszy i broda wyobrażają tęż samą gwiazdę Salomona zwróconą rogam i do góry – na prawo i lewo, czyli znak Szatana. Gwiazda na czole oznaczać więc tylko będzie, że „Szatan niekiedy może się przeistaczać w anioła światłości. Teorja Elifasa o istnieniu dwóch kozłów – światła i ciemności – nie budzi zaufania: kozły, tak samo jak Sabaty, stanowić mogły kilka odmian, treść przez to mało się różni. Dalej ten sam autor powiada: kiedy Chrystianizm zabronił publicznego sprawowania obrzędów pogańskich, zwolennicy tych ostatnich połączyli się w bractwa tajemne dla dalszego praktykowania swych misterji. Bractwa składały się z członków rozmaitych wierzeń pogańskich: misterje Izydy, Ceres z Eleuzis, Bachusa, poganizm rzymski, germański, niechęć kabalistów żydowskich podały sobie ręce i zawiązały pom iędzy sobą węzły ściślejsze. Adepci, posiadający stopień wyższego wtajemniczenia w sekreta magji, wprowadzili ład i porządek w celu lepszego oporu przeciwko w spólnem u nieprzyjacielowi. Członkowie takich towarzystw zbierali się zwykle na w spólne uczty i tańce w miejscach odludnych, w porze nocnej, w dni przeznaczone ku czci Merkurego, Jowisza, Wenus i Saturna. Śpiewano hymny, zamieniano pomiędzy sobą znaki tajemnicze, składano przysięgę milczenia w ręce zwierzchnika. Takie zebrania nosiły nazwę Sabatu od słowa hebrajskiego oznaczającego dzień świąteczny, gdyż według Eliphasa Lewi: „Kabaliści byli największymi mistrzami magji w ciągu całych wieków średnich”. Chcący przyjąć udział w Sabacie musiał być wprowadzony przez znanych już jego członków. Zasłaniano mu oczy płaszczem magicznym, prowadzono w śród ognia, czyniono przerażający hałas. Kiedy wreszcie stanął w śród koła i zasłona z oczu została zdjęta, widział się zewsząd otoczonym potworami piekielnemi i stał w Obliczu monstrualnego kozła Sabatu, którego rozkazywano mu uczcić przez pocałowanie jego części tylnych. Jeżeli się na to zgodził, dla spełnienia wzmiankowanej ceremonji podprowadzano go do bałwana, lecz ku swemu zdziwieniu zamiast wstrętnych części spostrzegał łagodne oblicze Maia, kapłanki Izydy, która składała na jego ustach pocałunek macierzyński (?), poczem dopuszczany był do uczęstniczenia w uciechach Sabatu

Rytuał Sabatu przeniesiony został do Niemiec. Zawiązało się tam towarzystwo, do którego dopuszczano kobiety; nosiło ono miano Mopsów; wzmianki, o nim czytaliśmy przed kilkunastu laty w dziennikach, jak również że istnieje w Berlinie. Wyobrażenie kozła Sabatu zamieniono na Mopsa – czyli psa filozofji hermetycznej. Członkowie towarzystwa dla wzajemnego poznania się i odróżnienia robią grymasy, przypominające starożytne ceremonje Sabatu. Kult mopsów, jak i wszelkich towarzystw okultystycznych, polega na propagowaniu niezależnej miłości, schlebianiu pożądaniom ciała, wogole opozycji przeciwko oprymacji ducha i tendencjom ascetyzmu. Templierzy czcili tajemnie kozła Sabatu pod postacią Bahometa. Kabalastycznie nazwę tę czytać potrzeba na odwrót, czyli tem, oph, ab, co ma oznaczać Templum omnium hominum pacis abbas: ojciec świętego pokoju powszechnego ludzkości. Figura tego bałwana odkopana w ruinach jednej komandorji tamplierów ma postać kozła brodatego – Mendesa: ciało ma kobiece, w jednej ręce trzyma słońce, w drugiej księżyc przytroczony na łańcuchu. Towarzystwa okultystyczne w wiekach średnich najwięcej się rozpowszechniły w Saksonji i Westfalji. Oporni  feudałowie szczególniej opiekowali się nimi; cesarz Karloman do walki z nimi utworzył tak zwane sądy tajemne (franc – juges), członkowie związani byli przysięgą i wspólnie z błędnymi rycerzami, których tak ośmieszył w Don Kiszocie Cerwantes, wystąpili do walki z czarnoksiężnikami, trucicielami i innemi ciemnemi potęgami tego rodzaju jakich wszędzie było pełno. Od czasu założenia instytucji w 772 roku ilość sędziów stała się tak wielką, iż w 1400 roku liczono ich sto tysięcy w całych Niemczech. Ponieważ tacy  sędziowie brali udział w tajemnicy, otrzymali nazwę lluminatów, czyli wtajemniczonych. Wyroki sądów odbywały się w podziemiach, sędziowie zasiadali w maskach. Cesarz Zygmunt raz, kiedy prezydował takiemu sądowi, był otoczony przeszło tysiącem sędziów. Fabrykanci znaków, talizmanów, wróżbici, zamawiacze, czyniący gusła i uroki, czarownicy, astrologow ie, wieszczki, nekromanci, matematycy okultystyczni prześladowani byli bez miłosierdzia, na równi ze zbójcami, złoczyńcam i i drżeli przed wyrokam i tych strasznych sądów.

Koło do wywoływań duchów, podług rytuału czarnej magii –

Zamieszczamy podobiznę koła magicznego podług rytuału czarnej magji. Sądzimy, że czytelnik na tyle się zaznajomił z symbolami i znakami, iż z łatwością zrozumie jego znaczenie. Koło ze wszech stron otaczają symbole ciemności i śmierci. W pośrodku koła widzimy tetragramę Jehowy sprofanowaną ustawieniem na jej szczycie sierpa księżyca – znaku bogini ciemności. Trójnóg, wraz z obok stojącem i świecami w podkowach, wszędzie tworzy znak troistej Hekaty – bóstwa czarownic. Domyślić się łatwo można co oznaczają dwa krzyże pod znakami.

W dziełku Lombrosa umieszczone są rysunki, wykonane przez warjatów. Wywierają one wrażenie dziwnie smutne. Lecz znaki i pieczęcie czarnej magji przechodzą wszystko, co zły i przewrotny rozum ludzki zaślepiony i obłąkany wydać może. Pierwsze są niewykończone, o dziwacznych kształtach, drugie, mądrze i złośliwie ułożone. Strzygi, czarownice, czarnoksiężnicy, wróżbici, uczęstnicy sabatów nie byli więc niewinnymi barankam i, za jakich podawać ich pragną; jeżeli całą ich działalność uznać należy za chorobliwą, w takim razie obłąkanie ich było straszną, zaraźliwą chorobą potrzebującą ścisłej izolacji. Źródeł tej choroby należy szukać w naturze zbyt zmysłowej, spaczonej fałszywemi naukam i resztek poganizmu i magji.

Na zakończenie tego rozdziału przytoczymy niektóre szczegóły procesu, wytoczonego jednemu z dygnitarzy Karola Vll-go we Francji.

„Gille de Laval, Pan Raiz’u, marszałek Bretanji miał brodę tak czarną, że aż w padała w odcień niebieski. Można to widzieć na jego portrecie w muzeum wersalskiem w sali marszałków. Jako urodzony francuz – odznaczał się walecznością,  był zwolennikiem przepychu – ponieważ zamożność mu na to pozwalała, stał się czarnoksiężnikiem – gdyż w istocie był warjatem.

Zboczenie umysłowem arszałka zaczęło się pierwiastkowo ujawniać przez nadmierny przepych i wystawność ceremonji, jakich był inicjatorem. Kazał zawsze przed sobą nosić krzyż i wodę święconą. Szaty kapelana lśniły od złota – ubrany był co najmniej jak prałat. Liczny chór, złożony z małych dzieci, bogato ubranych, wykonywał pienia. Codzień jedno z dzieci przywoływano do marszałka, poczem znikało ono na zawsze z oczu towarzyszy. Na miejsce jego przyjmowano inne. Nikt nie śmiał pytać – co się stało z pupilem; wszelkie pytania tego rodzaju raz na zawsze surowo były w zbronione. Marszałek brał na wychowanie dzieci biednych rodziców, których na wstępie zobowiązywał nie zajmować się już dalszym ich losem. Rodzice, olśnieni przepychem i bogactwam i dworu, zupełnie byli spokojni, tembardziej że marszałek obiecywał ich dzieciom zgotować przyszłość jak najświetniejszą.

Z obaczmy jednakże jak się rzeczy miały w istocie. Marszałek, doszczętnie zrujnowany przepychem, jaki roztaczał na około siebie, za wszelką cenę chciał się stać znów bogatym. Alchemja na jego usługi wyczerpała już wszystkie swoje środki; na kosztowne dalsze próby nie starczyło pieniędzy. Marszałek chwycił się ostatniego rozpaczliwego środka: zagłębił się w praktyki czarnej magji, chciał o trzymać złoto za pomocą potęgi piekielnej. Pewien apostata, florentczyk, nazwiskiem Prelati i burgrabia zamku przypuszczeni byli do tajemnicy.

Marszałek ożeniony był z panną wysokiego rodu, którą trzymał w ustawicznej sam otności w zamku Machecoul. W zamku była wieża, wejście do której kazał zamurować, tłómacząc że grozi ruiną. Nikt też nie odważał się do niej zaglądać. jednakże pani Raiz, którą mąż bardzo często pozostawiał w sam otności, podczas długich nocy bezsennych
spostrzegła raz światełko wydobywające się przez okno baszty. Znając przecież charakter swego męża – surowy i ponury, nie ośmieliła się zwierzyć przed nim ze swojego odkrycia.

W pierwszy dzień Wjelkej nocy 1440 roku marszałek po solennem nabożeństwie odprawionem w kaplicy zamkowej dosiadł konia, zawiadamiając obecnych, że jedzie w podróż do Ziemi Świętej Biedna kobieta nie śmiała o nic zapytać tembardziej, że znajdowała się w błogosławionym stanie i drżała od strachu. Marszałek pozwolił,  żeby na czas jego nieobecności zawezwała do siebie siostrę, z czego skwapliwie skorzystała. Mąż udał się w podróż Pani Raiz zwierzyła się wtedy siostrze ze swego tajem niczego odkrycia i obaw , jakie z tego powodu zakradły się w jej duszy. Dla czego marszałek był zawszę taki ponury? dla czego tak często wyjeżdżał z zamku? co oznacza to światło tajemnicze, migoczące w oknie baszty? Wszystkie te nierozwiązane pytania w najwyższym stopniu podnieciły ciekawość dwóch młodych kobiet. Lecz w jaki sposób objaśnić zagadkę? Marszałek najwyraźniej zabronił zbliżać się do baszty i przed swym wyjazdem rozkaz ten powtórzył. Lecz jeżeli światło ukazywało się na baszcie, musiało być jakieś przejście tajemne. Pani Raiz ze swą siostrą Anną zajęły się gorliwie poszukiwaniem. Zrobiły ścisły przegląd wszystkich sal dolnego piętra, każdy kącik był szczegółowo zbadany, wreszcie w kaplicy za ołtarzem dostrzegły guzik miedziany, ukryty zręcznie w sztukaterji.

Po naciśnięciu guzika odwrócił się duży kamień, zakrywający wejście na schody, po których zaczęły w stępować obie kobiety drżąc z ciekawości i obawy. Schody  rowadziły w prost do baszty.

Na pierwszem piętrze urządzone było coś w guście kaplicy. Krzyż na ołtarzu był w yw rócony, świece z wosku  czarnego, pomiędzy niemi widniała szkaradn a figura, bezwątpienia wyobrażająca szatana.

Drugie piętro było zajęte rozmaitem i przyrządami alchemicznemu piecykami, alembikami, retortami, węgłem, mieszkami do rozniecania ognia.

Na trzeciem piętrze znajdow ał się zupełnie ciemny pokój, a skoro tylko doń weszły, powonienie uderzył ckliwy, wstrętny zapach tak, że musiały się obie zaraz cofnąć z powrotem. Pani Raiz w chodząc wywróciła naczynie, z którego wylał się na jej odzież jakiś płyn gęsty; kiedy wyszła na światło, ujrzała iż cała była skąpana we krwi. Siostra Anna zaraz chciała się ratować ucieczką, lecz pani Raiz, w której ciekawość przemogła obawę, wziąwszy z kaplicy lampę udała się na trzecie piętro – gdzie straszny widok przedstawił się jej oczom : naczynia miedziane, napełnione krwią po brzegi, ustawione były wzdłuż ścian we wzorowym porządku, każde posiadało napis z datą. Na czarnym marmurowym stoliku leżał trup dziecka, niedawno oczywiście zamordowanego. Obie kobiety, na wpół martwe od strachu, starały się pośpiesznie zatrzeć wszelkie ślady swej bytności. Poszukawszy wody i gąbki, zaczęły myć podłogę, co nie odniosło żadnego skutku, gdyż czarne plamy stawały się tylko czerwieńsze.

Nagle wielki hałas rozległ się po całym zamku, wyraźnie uszu ich doszły przerażające słowa: „Pan przyjechał!

Zaczęły szybko zbiegać po schodach, lecz w tejże chwili usłyszały kroki i głosy w szatańskiej kaplicy. Siostra Anna wbiegła na gzems okalający basztę, pani zaś Raiz chwiejąc się szła dalej i spotkała się oko w oko z mężem, któremu towarzyszył Prelati.

Gilles de Laval ujął swą żonę za ramię i nie rzekłszy słowa wprowadził do szatańskiej kaplicy. Prelati wymówił z cicha do marszałka: „widzisz pan, że jej tylko było potrzeba, zjawiła się sama“. – „Dobrze, niech i tak będzie, zaczynaj mszę czarną.“ Prelati  odszedł do ołtarza. Raiz otworzył małą szafkę, wyjął długi nóż, usiadł koło żony, którą zemdlałą położył na ławce.

Rozpoczęły się świętokradzkie ceremonje. Objaśnić należy, iż pan Raiz zamiast jechać do Jerozolimy skierował się do Nantes, gdzie zamieszkiwał Prelati. W padłszy jak furja, obiecywał go zabić, jeżeli nie wskaże wreszcie pewnego środka robienia złota. Prelati, żeby wygrać na czasie, tłómaczył, że w arunki stawiane przez ducha ciem ności są  straszne. Gilles de Laval schwycił florentczyka i pociągnął go gwałtem za sobą.

Reszta wiadoma.

Siostra Anna, stojąc na gzemsie, zdjęła zasłonę i powiewając nią robiła znaki, błagające o ratunek. Spostrzegli to dwaj rycerze, jadący w orszaku kilku ludzi zbrojnych i pędem pocwałowali do zamku.

Przypadek zdarzył, że byli to dwaj rodzeni jej bracia, którzy, usłyszawszy o bliskim odjeździe marszałka do Jerozolimy, śpieszyli odwiedzić i pocieszyć dwie samotne kobiety.

Niebawem pędem wjechali na podwórze zamkowe. Spostrzegłszy ich Gilles de Laval przerwał straszną ceremonję i rzekł do żóny: „Pani! daruję ci życie, jednakże pod warunkiem, że co do joty spełnisz moje zlecenie: zmień odzież, wyjdź na salę, przywitaj się z braćmi, lecz nieważ się ani jednem słówkiem, ani najmniejszym znakiem wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia o tem co zaszło, inaczej z Prelatim rozpoczniemy czarną mszę na nowou. Wypowiedziawszy te słowa, wziął żonę pod rękę, od prowadził aż do drzwi jej pokoju, sam wszedł do sali przyjęć, przywitał się z braćm i żony zawiadamiając, że siostra zaraz przyjdzie ich uścisnąć.

W kilka chwil potem weszła p.Raiz blada jak ściana. Gilles de Laval śledził ją ustawicznie wzrokiem. Bracia, ujrzawszy ją w takim stanie, zapytali: „czyś chora, siostro?“ na co ta odrzekła – „Nie, to tylko przypadłości właściwe  stanowi, w jakim się znajduję”. . . lecz szeptem dodała: „ratujcie mnie, on chce mnie zabić.“

Nagle wbiegła do sali siostra Anna krzycząc na cały głos: „weźcie nas z tąd! ratujcie bracia! ten człowiek, w skazując na marszałka, jest mordercą!

Marszałek wezwał na pomoc swoich ludzi, rycerze dobywszy szpad stanęli w obronie kobiet. Lecz dworzanie Gilles de Laval’a, domyślając się czegoś złego i widząc że wpadł w szaleństwo, zamiast pomagać mu starali się go obezwładnić. Gdy się to działo rycerze z kobietam i przebyli szczęśliwie most zwodzony i szybko oddalili się z zamku.
Na drugi dzień książę Jan V-ty obległ zamek, Gilles de Laval, nie licząc na pomoc swoich ludzi, poddał się bez oporu.

Parlament Bretanji sądził go jako mordercę, sąd duchowny – jako heretyka, sodomitę i czarnoksiężnika. Ze wszystkich stron dopominano się o zwrot dzieci. W krótce po całej Bretanji rozległ się pow szechny okrzyk zgrozy i rozpaczy. Przetrząśnięto najciemniejsze zakątki Mąchecoul u i znaleziono przeszło dwieście szkieletów dziecięcych,  nie licząc tych, które strawione zostąły przez ogień. Marszałek początkowo wobec sędziów stawił się hardo, upadł na duchu kiedy go wzięto na tortury, przyznał się do winy, za przyczynę zabójstw podając nadmiernie rozwiniętą pożądliwość. Prezydent sądu Pierre de Hópital, nie bardzo wierzył tym zapewnieniom, chciał koniecznie dojść prawdziwego źródła zbrodni, lecz nic nie wskórał. Gilles de Laval spalony został żywcem na stosie w pobliżu Nantes na łące Magdaleny *).

Lecz cóż to była za straszna tajemnica, której Gilles  de Laval nie chciał wyjawić w godzinę śmierci? Czytelnik zapewnie się domyśla.

Poszukiwał on kamienia filozoficznego. Ufając w zupełności dowodzeniom nekromantów, że czynnik powszechny życia – fluid może być zmaterjalizowany i wytworzyć ów kamień przez wzajemną akcję i reakcję występku przeciwko naturze i morderstwa, płodził szalone zbrodnie. Kożuszki tęczowe zbierał, poddawał rozmaitym fermentacjom, dodawał soli, siarki i merkurjuszu, w kładał do jaja filozoficznego – Athanor dla ostatecznego przetrawienia.

Tę rzeczywiście piekielną receptę zapew nie wyciągnął z jakiejś starej księgi alch-emicznej, której przepisy, gdyby je wtedy znano, wystarczyłyby do w ygnania wszystkich magów na całej kuli ziemskiej.

*) Eliphas Levi. Histoire de la Magie, p. 281-289.

 

źródło: Zasady. Sabat. Kozioł sabatu. Sądy tajemne. Błędni rycerze. Towarzystwo Mopsów. Pismo djabelskie. Bóstwa piekielne. Gille de Laval, marszałek Bretanji, spalony na stosie.