Bhakti Joga

Jak już zaznaczono w wykładach poprzednich filozofja jogów dzieli się na kilka gałęzi lub postaci, z których każda jest specjalnie przystosowana do wymagań pewnego szeregu osób, studjujących tę filozof je. Bądź jak bądź każda z tych dróg prowadzi do jednego i tego samego celu, którym jest rozwarcie duszy, jej rozwój i wzrost. Człowieka pragnącego rozróść się duchowo przez uprawę woli lub wytrwałego nacisku rozumu na powłoki, otaczające „Jaźń wyższą” – nęcić będzie Radża-Joga. Ten co zapragnie się doskonalić na drodze poznania – przez badanie tajemnicy wszechbytu i rozumowe poszukiwanie zasad, leżących u podstawy życia – będzie naturalnie miał pociąg do Dżnani-Jogi. Nakoniec ten. w którym mocno jest rozwinięte uczucie religijne – przełoży raczej drogę dojścia do Absolutu i połączenia się z nim dzięki sile miłości – zapomocą tego natchnienia, jakie wywołuje ukochanie niewiadomego wyobrażenia o Bogu oraz pewnej formy kultu, związanej z danem wyobrażeniem o Bogu. Taki człowiek zostanie zwolennikiem Bhakti-Jogi. Zapewne człowiek może być gorącym zwolennikiem Radża-Jogi lub uczonym dżnani-joginem, a zarazem tak pełnym zbożnych uczuć i miłości ku Absolutowi, że zarazem czynić będzie wielkie postęy i w Bhakti-Jodze. – Istotnie, nie podobna sobie wyobrazić, jak można, ucząc się jakiejkolwiek gałęzi Jogi – nie stać się bhakti-joginem. Znać Boga – to znaczy kochać go, a im bardziej go poznajemy – tem bardziej mimowoli kochamy. Podobnież poznać samego siebie – to znaczy ukochać Boga; dzięki samopoznaniu poznajemy tez i swój stosunek do Niego. Im bardziej tez się rozwijamy, tem bardziej napełniamy się miłością Absolutu.

Bhakti-Joga zaspakaja pragnienie miłości Absolutu i wzajemnej miłości Absolutu ku nam, a tem pragnieniem przepełnione jest serce człowieka. Objawia się ono (pragnienie) w tem, co nazywamy „instynktem religijnym”, instynktem czci, kultu. Wszyscy ludzie posiadają ten instynkt, który najrozmaitsze postaci przybiera. Nawet ci, co sobie nadają nazwę „wolnomyślicieli” lub „agnostyków”, a nawet ci, którzy wręcz zaprzeczają istnienia Boga i wyznają poglądy materjalistyczne – odczuwają te potrzebę instynktową i nadają jej formę miłości Natury albo sztuki albo muzyki, nie przypuszczając wcale, ze skoro tak postępują, to w każdym wypadku – wyrażają miłość i kult pewnych przejawów tego samego Boga, którego istnieniu przeczą.

Ale mówiąc, ze Bhakti-Joga jest nauka miłości Boga, nie chcemy przez to powiedzieć, jakoby to była nauka, co dzieli ludzi, miłujących pewne określone pojecie o Bogu i hołdujących tym pojęciom – od ich współbraci, którzy znów z miłością czczą inne jakieś wyobrażenia o Bóstwie. Przeciwnie, prawdziwy Bhakti-Jogi uznaje, że i miłość i cześć (kult) mogą powstać pod wpływem określonych, choć rozmaitych pojęć o Bogu. Z punktu widzenia Bhakti-Jogi wszyscy ludzie składają hołd Absolutowi, Ośrodkowi życia, Duchowi-Bogu. Jakkolwiek nieokrzesane i barbarzyńskie byłyby wyobrażenia dzikich o Bóstwie, Bhakti-Joga uznaje, ze ludy te wyrażają miłość i składają cześć wyobrażeniu o Bóstwie, takiemu, jakie jest dostępne dla ich niskiego rozwoju umysłowego, a tem samem spełniają wszystko, co mogą. Wobec tego zwolennik Bhakti-Jogi widzi w dzikim swego brata, ale stojącego na niższym stopniu rozwoju. I współczuje mu, zwraca się do niego ze zrozumieniem oraz miłością darzy tego młodszego brata (który przecie najlepiej czyni to, co może. Zamiast go piętnować imieniem bałwochwalcy lub bezbożnika – nazywa go bratem i rozumie go. Możecie z tego wnieść, że nie ma ścisłych granic, które dzielą zwolenników Bhakti-Jogi od innych ludzi religijnych. Ale brak w nich wszelkiego sekciarstwa: czują oni, ze cala ludzkość mogłaby być wliczona w ich szeregi i do wszystkich gotowi są wyciągnąć braterska dłoń pomocy.

Absolut jest niezmienny; jest dziś takim, jakim był wczoraj i jakim będzie jutro; ale wyobrażenie ludzkie o Absolucie zmienia się ciągle w miarę postępu ludzkości. Bóg człowieka jest tylko mało co lepszy od człowieka. Niektórzy utrzymują, ze Bóg dla każdego człowieka jest to suma wszystkich lepszych przymiotów tego człowieka – i, mówiąc tak, streszczają dosyć dokładnie myśl wyżej przez nas wypowiedziana. Bóg starego Testamentu jest wcale nie podobny do Boga Nowego Testamentu, a Bóg współczesnego kościoła chrześcijańskiego różni się od tego, którego ten sam kościół uznawał sto lat temu. A jednakże Bóg został taki sam: nie zaszła w nim żadna zmiana, różnica zaś zależy od rozwoju i działania umysłów ludzi, z których składa się ekklesia. W miarę tego, jak człowiek się doskonali, odkrywa coraz wyższe przymioty Bóstwa, a ponieważ w swem pojęciu o Bogu zawsze kocha i oddaje cześć temu, co wyższe i lepsze – przerabia o nim pojęcia dawne na nowe doskonalsze. Z czasem człowiek stworzy sobie pojęcia wznioślejsze i pojęcia przyszłych pokoleń o Bogu będą jeszcze wyższe, niż nasze współczesne. A przecie to jeno człowiek zmienił swoje pojęcia o Bogu: Bóg sam nie zmienił się zupełnie i nigdy się nie zmieni. Nieokrzesany dziki człowiek wierzy w takiego Boga, co to nam wydawałby się djabłem, ale jest to Bóg stworzony na podobieństwo tego dzikusa, tylko trochę lepszy. Dziki wycina z drzewa jakaś dziwaczną figurę, wyobrażającą tego Boga, pada przed nią na twarz, cześć jej oddaje, ofiary składa, krwią ich oblewa ołtarz, przekonany, ze Bóg podobnie jak on – lubi widzieć krew swoich wrogów. Wrogowie dzikich bywają zawsze też wrogami ich Boga – i myśl taka trwa u ludzi b. długo, o czem możemy się przekonać patrząc dokoła siebie, nawet za naszych czasów, w krajach cywilizowanych. Po upływie pewnego czasu dzicy albo raczej ich potomkowie, zdobywszy większą wiedzę i zrozumienie rzeczy, strącają Boga swych ojców i tworzą sobie nowego Boga, który odpowiada wyższemu pojęciu Bóstwa – jakie stworzyli sobie pod wpływem większego rozwoju umysłowego.

Postęp w pojęciu Bóstwa może być bardzo nieznaczny – jednakże jest to ruch prawidłowy – i nowy Bóg jest nieco lepszy od starego, miłościwszy, łaskawszy. Stopniowo, krok za krokiem ludzkość się wznosi ku coraz wyższym pojęciom o Bogu, każdy krok na tej drodze oznacza wyrzeczenie się starych ideałów i stworzenie nowych, lepszych. Bóg mimo to pozostaje wciąż niezmieniony, chociaż W umysłach ludzkich zrodziły się wyższe o Nim pojęcia. Rasy mniej rozwinięte nie mają pojęcia o Jedynym Bogu, mogą go sobie wyobrazić tylko w postaci wielobożnej, przyczem każda postać jest wyrazem pewnej odrębnej cechy jedynego Boga: jest to jakiś fragment życia, jakieś uczucie ludzkie, jakaś myśl lub namiętność określona. Mamy więc tu bogów wojny, pokoju, miłości, rolnictwa, handlu i wszystkiego, co się da pomyśleć. Oddają też cześć rozmaitym bogom i starają się ich ubłagać, nie rozumiejąc, że podstawą ich całego kultu jest tylko posłuch dla instynktu religijnego, który ich z czasem skieruje ku temu, że będą składali hołd jedynemu Bogu – Absolutowi. Bogom swoim przypisują ludzkie skłonności nawet wówczas, gdy porzucili wielobóstwo i zaczęli czcić jakieś jedno Bóstwo, zgodne ze swemi pojęciami. Wyobrażają sobie, że Bóg dzieli ludzi na swoich przyjaciół i nieprzyjaciół, przyczem pierwszych wynagradza a drugich karze. Przypisują Bogu też same czyny, które spełnialiby sami, gdyby mieli możność udzielania kar i nagród. Sądzą, że są narodem wybranym, szczególnym ulubieńcem Boga, że Bóg zstępuje z nimi na pola bitwy i pomaga im zwyciężać wrogów. Sądzą, że Bóg rozkoszuje się przelewem krwi ludzkiej i nakazuje zabijać wrogów mieczem, nie oszczędzając ani kobiet ani dzieci, bóg ich jest krwiożerczy i dziki, gdyż sami oni są żądni krwi i dzicy. Tymczasem Absolut-Bóg pozostaje niezmienny i te ludy dzikie czczą go i okazują mu swą miłość najlepszym dostępnym sobie sposobem, zowiąc go już tem już owem imieniem, stosownie do miejsca i czasu. I wrogowie tego narodu również czczą własne wyobrażenie o Bogu, zowiąc go swojem imieniem i rojąc, że ten ich Bóg również pomaga im walczyć z ich wrogiem oraz z ciżbą fałszywych bogów. Tymczasem obaj Bogowie stanowią wytwór umysłu dwóch nieprzyjaznych plemion i obaj powstali odpowiednio do potrzeb instynktu religijnego w danym stanie rozwoju. Możemy wzdrygać się ze zgrozy, czytając o takich wierzeniach, ale, czyż daleko odeszliśmy sami od takich pojęć dzikich ludzi? W ostatnich wojnach widzieliśmy, jak dwa narody zupełnie tak samo modlą się do swego Boga, prosząc go o zesłanie zwycięstwa nad wrogiem, przyczem każdy z tych narodów myśli, że Bóg jest po jego stronie. W wielkiej wojnie rosyjsko-japońskiej oba narody zwracały się z prośbą do takiego Boga, który odpowiadał pojęciom każdego z nich; błagały go, aby ich nie opuścił w walce z wrogami. Nie rozumieli, że czczą jednego i tego samego Boga, tylko pod inną nazwą i że ten prawdziwy Bóg jednakowo kocha jednych i drugich. W czasie ostatniej wojny domowej w Stanach Zjednoczonych każda strona modliła się o zwycięstwo i sądziła, że Bóg jest po jej stronie. Kościoły rozdzieliły się na dwie grupy: uwierzono naraz, że jest Bóg północy i Bóg południa; jeden nienawidzi niewolnictwa i pragnie zabijać jego zwolenników, drugi uważa niewolnictwo za postanowienie boskie – i dąży do złamania tych, co pragną znieść tę instytucję. Tym sposobem każda strona widziała Boga, rzekłbyś, przez swoje okulary – i znajdowała w nim siebie, w ulepszonej nieco postaci. Dzisiaj obie strony zeszły się w pojęciach o Bogu i niewolnictwo uważają za rzecz, która w ciągu ewolucji ludzkości, przechodziła fazy Powstania, rozwoju i upadku. Mimo to Bóg pozostał niezmiennym tylko pojęcie ludzkie o nim zmianom uległo. Ludzie prześladowali innych ludzi, gdyż ci ostatni mieli inne pojęcia o Bogu, niż prześladowcy.

Prześladowani, osiągnąwszy władzę, z kolei zaczynali prześladować innych, słabszych od siebie ludzi, którzy trzymali się znowu innych pojęć o tymże Bogu. I każdy z nich sądził, że prześladując innych, spełnia wolę Bożą, a prześladowani myśleli, że cierpią w imię boskie. Purytanie byli wygnani ze swej ojczystej ziemi wskutek szczególnych pojęć o Bogu, a gdy się w nowym kraju osiedlili – zaczęli prześladować spokojnych kwakrów, których pojęcia o Bogu ich obrażały. I każdy z nich był przekonany, że to jest Bogu miłe  i że to on karze tych, co nie zgadzają się z jego pojęciem o sobie. Jakiem dzieciństwem wszystko to się wydaje tym, co wyrobili sobie szersze poglądy – i we wszystkich ludziach widzą dzieci Boże, które działają tak, jak im się wydaje najlepiej i czczą Boga stosownie do najwyższych, dostępnych sobie pojęć. I nikomu przytem nie można robić wyrzutów za tę ciasnotę i ślepotę pojęć; wszyscy czynią najlepiej to. do czego są zdolni. Toć wszyscy oni w gruncie rzeczy składają cześć Bogu – Jedynemu, Bogu – Prawdziwemu, Bogu – jedynie Wszechmocnemu, Bogu – Absolutowi. I wszyscy czynią to w myśl potrzeby instynktu religijnego, który posuwa ich naprzód na drodze rozwoju i udoskonalenia. Wszyscy oni są to nieświadomi wyznawcy Bhakti-Jogi, w jej formie elementarnej. Zdaje się wszystkim, że czczą rozmaite odrębne postacie Bóstwa – różne bogi, ale bynajmniej tak nie jest. W istocie czczą tego samego Boga Jedynego, Absolutnego, Rzeczywistego. Rozpatrywany przez pryzmat rozmaitych zmysłów Absolut, przedstawia się widzom w różnych, czasami potwornych kształtach, ale wbrew wszystkiemu – Istność jego pozostaje Niezmienna, Jedyna, Wieczna, Absolutna. Jakkolwiek nieokrzesaną i dziką byłaby forma kultu – zawsze jednak odnosi się to do Jedynego. Czy przedmiotem widocznym ubóstwienia jest kij, kamień, malowidło, drzewo, żmija lub cobądź innego, jakaś rzecz stworzona ludzkiem pragnieniem, by znaleść wyraz zewnętrzny dla swej wiary wewnętrznej – zawsze to stosować się musi do czci dla Absolutu. Nawet nierozwinięty człowiek, który czci błahe, ale najwyższe dostępne sobie pojęcia Bóstwa, tworzy dobro. Tem samem wykonywa on rzecz najlepszą, do jakiej jest zdolny – i nie mniej zasługuje na szacunek, jak jego bardziej oświecony brat, który przecież równie czci bóstwo takie, jakiem je sobie wyobraża stosownie do swych wyższych pojęć. Zarówno też pojęcia dzikiego, jak i oświeconego człowieka – z biegiem czasu będą coraz wyższe i lepsze, w umyśle zaś jednego i drugiego, w miarę ich rozwoju – otwiera się dostęp do podniesienia dopływu duchowości. Postarajmy się stosownie do naszych sił prowadzić swoich młodszych braci ku doskonalszym pojęciom o Bóstwie, o ile z naszej nauki zdołają korzystać. Ale nie sądźmy ich, gdyż są to nasi bracia, czeladka Boża, która kroczy po tym samym gościńcu co i my. Wszyscy my jesteśmy jakoby dzieci, stojące na rozmaitych stopniach rozwoju; każdy z nas postępuje odpowiednio do swego stadjum; każdy ma zrozumienie rzeczy, zgodnie z tym stanem i każdy najlepiej czyni to, do czego jest uzdolniony.

Nie gardźmy nimi, ani wyroku na nich nie wydawajmy, nie miejmy dla nich nienawiści: ale niech nasza miłość obejmie wszystkich braci naszych, choćby co do wiedzy duchowej stali jeszcze na stopniu niemowlęctwa. Taka jest Bhakti-Joga w jednej ze swoich faz. Bhakti-Joga dzieli się na dwie gałęzie albo stopnie. Pierwsza znana jest pod nazwą Gauni-Bhakti, druga wyższa nazywa się Para-Bhakti. Pierwsza się przejawia w stadjum przedwstępnem i zawiera w sobie naukę o miłości Boga – oraz o Jego kulcie, o ile te uczucia związane są z pojęciem o Bogu, jako o istocie osobowej t. j. z pojęciem Boga osobowego. Przedmiotem drugiego, wyższego stadjum czyli Para-Bhakti jest cześć, składana Bogu i miłości ku Niemu, jako ku duchowi Nadosobowemu i Absolutnemu. Niewątpliwie jeden i ten sam Bóg stanowi przedmiot miłości i hołdu w obu wypadkach, ale rozwój umysłowy wyznawcy Bhakti-Jogi nie daje mu możności stworzyć sobie pojęcie o Bogu Nadosobowym i człowiek, czyniąc najlepsze co może zrobić, tworzy sobie obraz umysłowy Boga osobowego. Oprócz tych dwóch głównych stadjów istnieje wielka liczba pośrednich, gdyż pojęcia o Bogu zależą od umysłowego i duchowego rozwoju człowieka. Rozważymy tę kwestję w krótkich rysach, aby czytelnik mógł zrozumieć różnicę, jaka dzieli te dwie linje Bhakti-Jogi i zarazem aby mógł się przekonać, że są to dwie gałęzie jednego i tego samego pnia – i że ich różnica zależy wyłącznie od różnicy umysłowego i duchowego rozwoju ludzi.

Człowiek pierwotny, kierowany instynktem religijnym, ale niezdolny do myślenia ścisłego, daje upust swojemu poczuciu instynktowemu, oddając cześć grubym symbolom. Składa hołd bałwanom i kamieniom, piorunowi i błyskawicy, wiatrom, słońcu, księżycowi i gwiazdom. Nieco później w umyśle ludzkim występuje nowe wyobrażenie o Bogu, jako o pewnej osobistości – jako o człowieku niewidzialnym, ale widzącym. W umyśle dzikiego powstaje wyobrażenie o Bogu, który posiada też same cechy co i on sam, ale w skali znacznie powiększonej. Okrutny i krwiożerczy człowiek dziki może sobie tylko stworzyć wyobrażenie o Bogu okrutnym i krwiożerczym. Murzyn wyobraża sobie Boga czarnoskórym, Bóg Mongoła ma kosę oczy, a może nawet nosi warkocz. Indjanin roi go czerwonoskórym z twarzą wymalowaną, z piórami we włosach, z łukiem i strzałami. Nieoświecony hindus widzi swego Boga, jako istotę prawie nagą, która jeździ na byku lub słoniu i t. d. W ten sposób Bóg każdego narodu posiada charakter i rysy tego narodu. Każdy naród pod wpływem instynktu religijnego tworzy sobie wyobrażenie o Bogu osobistym – i każde takie wyobrażenie bywa podobne do osoby, która je stworzyła. Każdy z tych stworzonych bogów kocha i nienawidzi te osoby i te rzeczy, które kocha i nienawidzi człowiek, co go stworzyła.

Każdy z tych bogów jest gorącym miłośnikiem swego kraju – nienawidzi zaś inne kraje i narody i gardzi niemi głęboko. Tacy, stworzeni przez ludzi, bogowie przybierają niekiedy kształty potworne. Niektórzy mają po dwanaście rąk, inni kilka głów. Uzbrojeni są zazwyczaj orężem tego czasu, w którym ich stworzono. Niektórzy zajmują się polowaniem, inni – prowadzą wojnę. Czciciele ich sądzą, że ci Bogowie mogą okazywać gniew, zazdrość, nienawiść, zawiść, niestałość. Są mściwi – i wogóle przypisuje się im cechy człowieka na niskim stopniu rozwoju. I jest to bardzo zrozumiałe, gdyż ludzie, którzy wytworzyli sobie takie wyobrażenia o Bogu, nie są w stanie wyobrazić sobie Boga, który byłby o wiele wyższy od nich. Bogowie tacy zazwyczaj wymagają pochlebstw i ofiar – i mają wielki orszak kapłanów i służebników, którzy opiewają ich chwałę i hołd im oddają. Kapłani ci są utrzymywani przez naród na zasadzie przypuszczalnego rozkazu boskiego – i uważają siebie za obdarzonych szczególnem zaufaniem Bóstwa dla rozdawania jego łask. Wszyscy oni, oczywiście, uważają za swój obowiązek głosić chwałę swego Boga, wystawiać jego potęgę i upowszechniać wiarę, że ich Bóg przeważa siłą bogów wszystkich innych plemion. Bogowie widocznie lubią, aby ludzie pełzali przed nimi w prochu i aby głośno uznawali się za ich niewolników; pod tym względem naśladują książąt i wodzów danej epoki. Można ich ubłagać i podkupić, aby uzyskać ich łaski, i jeżeli ich nie zadawala ofiara i objaty – zsyłają wówczas jakąś straszną klęskę na naród, aby go zmusić do zapłacenia dziesięciny i dostarczenia należytej liczby darów ofiarnych. Bogowie ci doznają szczególnej rozkoszy przy zapachu piekącego się mięsa byków i owiec. Lubią też kadzidła i dymy tymjanu.

Czasami żądają, aby ich ołtarze były zlane krwią – nieraz i ludzką. Dają objawienia za pomocą swoich najwyższych kapłanów – i, biada temu, co im nie uwierzy. Wielu z powiędzy kapłanów są to ludzie uczciwi i szczerzy, ale znacznie więcej jest takich, co traktują zabobonnych czcicieli swych bogów jako dojne krowy, dające im możność rozkoszować się wszystkiemi dogodnościami życia. Wymyślili też raj i piekło: raj, aby ludzi podkupić i zmusić ich do posłuchu dla przepisów kapłańskich; piekło – aby ich przerazić, gdyby nie udało się podkupić. Buduje się świątynie, a niektóre miejsca uważa się za bardziej święte niż inne i szczególnie miłe Bogu. Nieodwiedzanie świątyni uważa się za grzech bardzo wielki – Bóg szczególnie śledzi tych leniwców, aby ich ukarać. Wymyślili też kapłani złe duchy, jako środek przerażenia ludzi, a także, aby wytłumaczyć, skąd jest na świecie „zło”. Zresztą w niektórych wierzeniach złe duchy są tylko mało co gorsze od bóstwa.

Prawie wszystkie narody robiły z różnego materjału figury swych bogów a w oczach ciemnych warstw ludu nie było prawdę różnicy między tą figurą i samem bóstwem osobistem, mieszkającem gdzieś bardzo daleko. Figura stała przed ludźmi, jako coś zupełnie realnego, gdy samo bóstwo było dla nich czemś mało zrozumiałem. Wspominamy o tem wszystkiem bynajmniej nie w celu złośliwej krytyki i wyszydzenia tych pierwocin. Ani śladu nie mamy podobnych zamiarów. Mówimy o tem wszystkiem, aby wykazać, jak trudną była ta droga, po której szedł człowiek, poszukując Boga. Jakkolwiek nieokrzesane było to pojęcie o Bogu, jakkolwiek okrutną i barbarzyńską była ta forma składania mu hołdu, jakkolwiek pełne zabobonów są te religje pierwotne: to jednak każda z nich jest krokiem naprzód ku zjednoczeniu z Bogiem – i jako taka powinna być uważana. Człowiek, wyzwalając się z nieświadomości religijnej, zrywał z prawdy jedną zasłonę przesądu za drugą i za każdym razem odkrywał nową, doskonalszą formę kultu. I proces ten trwa i będzie trwał wiecznie. My przerastamy formy dawne i tworzymy nowe, wyższe. Jest to jeden z przejawów procesu ewolucji.

Materjalista wskazuje na te same fakty i dochodzi do wniosku, że wszystkie religje są fałszywe, gdyż historja wieków ubiegłych wykazuje fałszywość dawniejszych pojęć o Bogu. Ale nie widzi tego, że jego własne wyobrażenia o materji i naturze – są to również tylko stopnie ewolucji i że jego współczesne poglądy to tylko jeden ze szczeblów drabiny, podobnie jak te formy i wyobrażenia, z których on szydzi. Podobnie jak ludzie dzicy i ich spadkobiercy – i on również szuka Boga, choć niema o tem świadomości. Każdy badacz religji nie może nie zauważyć, że pojęcia ludzkie o Bogu stają się co roku podnioślejsze i szersze – i że Bóg występuje coraz bardziej a bardziej, jako istota, przepełniona wielkością i miłosierdziem. Zauważyć to można nawet i za naszych czasów. W ciągu ostatnich lat dwudziestu zaszła wielka zmiana pod tym względem. Nie słyszymy już o Bogu, który niemowlęta pali w ogniu wiecznym. Rzadko słyszymy teraz o piekle. Coraz więcej się mówi o Bogu kochającym, a coraz mniej o Bogu, który wiecznie pała zemstą i gniewem. Dziś uczy się ludzi, aby kochali Boga, nie zaś, aby go się lękali. Zmiana ta odbywa się bardzo szybko i czeka nas jaśniejsze jutro.

Nie powinniśmy jednak zapominać, że każda forma nauczania religijnego, każda wiara, każdy kościół – jakkolwiek nieokrzesane byłyby ich doktryny i kulty – zajmuje pewne miejsce w religijnym rozwoju człowieka. Każda z tych form odpowiada potrzebom swoich wyznawców – i dlatego względem każdej z nich należy się zachowywać z szacunkiem. Kiedy owczarnia przerasta pewne formy kultu i pojęcia, pasterze odrzucają nauki, nadające się do przekreślenia – i zmieniają słuchaczy. Pasterze bywają zazwyczaj bardziej dalekowzroczni od swej owczarni, ale wiedzą, że jeszcze nie dojrzał czas do przemiany. Przewrót w poglądach następuje stopniowo. Nauki kościołów współczesnych – nawet najbardziej ortodoksyjnych – wydawały by się naszym przodkom herezją, a nawet bluźnierstwem. Wierzenia, które się przeżyły, usuwane są na bok, a miejsce ich zajmują nowe – a jednakże organizacje kościelne istnieją w dalszym ciągu pod poprzednią nazwą. Widzimy tu coś w tym rodzaju, co zdarzyło się chłopcu, który nieustannie poprawiał swój scyzoryk. Zmieniał on w nim cztery razy oprawę, a sześć razy – ostrze: mimo to jednak nóż uważany był zawsze za ten sam scyzoryk. Wielu z nas, skoro odrzuci stare poglądy, z niecierpliwością i pogardą traktuje tych, co zostali jeszcze w granicach koła, przez nas już opuszczonego. Jest to niesłuszne. Ten, co pozostał – znajduje się właśnie tam, gdzie powinien być: jest to w danej chwili najlepsze miejsce dla niego. Kiedy ludzie przerosną swoje wierzenia, usuną je na stronę, jak znoszoną suknię. Nietolerancja nasza w stosunku do nich jest równie niedorzeczna, jak ich stosunek nietolerancyjny do nas.

Rzeczywisty wyznawca Bhakti-Jogi odczuwa najżywzą sympatję i wykazuje całkowitą tolerancję względem wszystkich, którzy poszukują Boga, nie bacząc na sposoby poszukiwań i na drogę, po której tamci kroczą. Ludzie nierozwinięci starają się wyrazić swoją miłość Boga w ten sposób, że przedewszystkiem nienawidzą wszystkich, którzy mają o Bogu inne, niż oni, pojęcie. Sądzą oni, ze takie niedowiarstwo albo różnica w wierzeniach jest poprostu obrazą Boga – i że oni, jako wierni słudzy Boga, powinni brać to blisko do serca. Sądzą, że jakoby Bóg potrzebował ich pomocy przeciw swoim „wrogom”. Jest to pogląd w najwyższym stopniu dziecinny i niegodny zupełnie człowieka dojrzałego duchowo. Przeciwnie, człowiek rozwinięty uznaje pokrewieństwo wszystkich ludzi, kochających Boga bez względu na formy ich wierzeń i we wszystkich widzi swych spółpielgrzy- mów, idących po tej samej co i on drodze. Miłość Boga urzeczywistnia się w ten sposób, że my kochamy Jego, nie zaś w ten, że nienawidzimy kogokolwiek z naszych bliźnich. Cześć składana Bogu osobistemu – czy to będzie cześć dla Boga ludzi dzikich czy dla Boga osobowego ludzi oświeconych – jest to zawsze forma Gauni-Bhakti. I dopiero, gdy człowiek odrzuca pojęcie Boga osobowego, przechodzi do stadjum Para-Bhakti, t. j. do rozumienia Bóstwa w wyższem znaczeniu. Nie znaczy to bynajmniej, aby Bóg pozbawiony był istności osobowrej. Nie jest on związany granicami świadomości osobowej, ale nie jest z nią w przeciwieństwie. Można kochać Absolut, jak ojca lub matkę, jak dziecko, jak przyjaciela. Zawiera on w swej istocie wszystkie cechy, które wywołują niejeden z tych rozmaitych przejawów miłości – i może odpowiedzieć na te wszystkie wymagania. W rzeczywistości człowiek nie ma najmniejszej potrzeby prosić Boga o miłość wzajemną. Podobnie jak człowiek, wychodząc na światło słoneczne, poddaje się jego ożywczym promieniom, tak też i człowiek kochający Boga, odsłania się na wpływ promieni Miłości Bożej i wchłania dobro, jakie mu tą drogą bywa dane. Miłość ku Bogu sama przez się już otwiera w naszej duszy dostęp Miłości Bożej. Jeżeli człowiek czuje potrzebę miłości Ojca – opiekuna, to powinien tylko otworzyć jej dostęp. Jeżeli mu potrzebna miłość Matki, otrzyma ją, skoro tylko otworzy jej swą duszę. Jeżeli człowiek zechce kochać Boga, jak kocha swe dziecię – i taka miłość znajdzie odpowiedź, skoro tylko serce otwarło się na dopływ Miłości Bożej. I niejeden z tych, co czuli potrzebę takiej miłości, ale się jej lękali, sądząc, że bluźnierstwem jest myśleć o Bogu, jak się myśli o ukochanem dziecku – zobaczy, iż taka miłość może ulżyć niejednemu z cierpień duchowych. I oni też nie zostaną bez wzajemnej miłości Bożej, która ich tak radować będzie, jak matka się raduje, gdy dziecię do jej piersi się przytuli. W religjach Zachodu nie ma mowy o tej ostatniej formie miłości ku Bogu, ale na Wschodzie ludzie religijni ją znają i nieraz można słyszeć, jak kobieta hindyjska (mówiąc w przenośni poetyckiej, właściwej temu narodowi) – mówi o sobie, jako o „matce Boga”. Takie w naszem rozumieniu w najwyższym stopniu dziwne twierdzenie – jest to ni mniej ni więcej – tylko przyznanie przez te kobietę faktu, że Bóg zaspakaja każdą potrzebę miłości w sercu ludzkiem. Podobnież można kochać Boga, jak się kocha przyjaciela, brata i towarzysza; można czuć względem Boga nawet gorące uczucie kochanka. Wszystkie te formy miłości znają bhakti-jogo wie. Nasze pojęcia zachodnie o Bogu, dają nam możność tylko odczuwać w stosunku do niego miłość dziecka w stosunku do ojca, gdy serce ludzkie czasami czuje potrzebę macierzyńskiej miłości Bożej. Bóg nie jest ani płci męskiej, ani żeńskiej; obie płci są tylko częściowym jego przejawem; On zamyka w sobie wszystkie formy a w tej liczbie i wiele takich, których my dotychczas wcale nie znamy.

Bhakti-jogi wie, że dzięki niesłabnącej miłości ku Bogu, będzie się ciągle przybliżał do niego – i ostatecznie dojdzie do świadomości i poznania istotnego stosunku między sobą a Bogiem. Człowiek, kochający Boga, ale znajdujący się jeszcze na stopniu Gauni-Bhakti, nie wie nic o tej sile miłości i bliskości, jakiej doświadcza ten, co osiągnął stopień Para-Bhakti. Pierwszego można porównać do dziecka, które kocha swoją towarzyszkę zabaw i myśli, że ma pojęcie o miłości; drugi jest jak człowiek dojrzały, który czuje dopływ głębokiej, czystej i szlachetnej miłości do towarzyszki swego życia. Pierwszy w najlepszym razie styka się z Bogiem tylko w jednym punkcie, gdy drugi przekonywa się, że Bóg odpowiada na wszystkie jego zapytania i że można się z Nim zetknąć w tysiącu punktach. On nigdy nas nie porzuca, podobnie jak słońce zawsze świeci na niebie – i ażeby odczuć jego promienie, trzeba tylko wejść w obręb światła: niczego więcej nie wymaga się od nas dla tego celu. Bównież i Bóg niczego więcej od człowieka nie wymaga, prócz tego, aby ten odczuwał potrzebę obcowania z Nim.

Ludzie Zachodu, studjujący Jogę, nie powinni myśleć, że miłość bhakti-jogina ku Bogu, ma coś wspólnego z temi histerycznemi objawami uczuć, jakie widzą w swych krajach u wyznawców niektórych sekt. Przeciwnie, wyznawcy tej formy jogi, są to najczęściej ludzie, którzy się zachowują z godnością i odznaczają się obszernemi wiadomościami. Nie kręcą się z okrzykiem „Sława – sława” – i nie wprowadzają się w stan obłędnego podniecenia emocjalnego. Żyją po prostu i wypełniają swe sprawy z głębokiem i niewyczerpanem uczuciem miłości ku Bogu, uczuciem, które powstaje z uświadomienia sobie przez nich stosunku, w jakim znajdują się oni względem Niego – z uświadomienia Jego bliskości i dostępności. Wiedzą jasno, że żyją prawdziwie, poruszają się i istnieją w Nim; że On nie jest jakąś istotą daleką, ale że On jest wszędzie i w każdej chwili z nimi i bliżej nich, niż ich własne ciało. Nie są to bynajmniej świętoszki, ale widzą Boga wszędzie, we wszystkiem i czują, że składają mu hołd całą swą działalnością. Gorliwie szukają Królestwa Niebieskiego, ale wyznają, że to królestwo znajduje się wewnątrz nich, a także we wszystkiem, co ich otacza – i czują się w Nim każdej chwili swego życia. Składają cześć Bogu zawsze i wszędzie; cokolwiek czynią, wiedzą, że każdy czyn to służba dla Niego i że Jego świątynia jest na każdem miejscu. Czują nieustanny dopływ siły boskiej; czują, że zawsze się znajdują przed obliczem Boga, który ich widzi i zna – słowem zawsze czują Jego obecność. I nie doznają trwogi; są tak pełni miłości, że w ich duszy nie ma miejsca na coś innego. Miłość w nich rozpędza wszelką trwogę. Dla takich ludzi każdy dzień jest Niedzielą; każde wzgórze, dolina, pole i dom – jest świątynią. Dla nich każdy człowiek – czy to mężczyzna czy kobieta – jest kapłanem, a  każde dziecko – służebnikiem przy ołtarzu Boga.

Posiadają oni zdolność przenikania wzrokiem duchowym poprzez łudzące osłony zewnętrzne i widzą duszę, która się kryje pod pozorem cielesności, nieraz bezkształtnej. Bhakti-jogi nie uważa, iżby Bóg żądał miłości ludzkiej i by udzielał swoich łask i dóbr, jako nagrodę tym co go kochają; kary zaś zachowywał dla tych, co nie okazują miłości ku Niemu. Przeciwnie, pojęcia bhakti-jogina każą mu odrzucać podobne zasady, jako niegodne tego, co istotnie kocha Boga. On wie, że Bóg stoi wyżej ponad te pierwotne uczucia i właściwości; wie, że miłość boska ogarnia wszystkie dzieci boże, niezależnie od tego, czy one Boga kochają i czy mu hołd składają. Bhakti-jogo wie wiedzą, że Bóg od nich nie żąda usług i wykonywania obowiązków, hołdu a nawet uszanowania. Porównywają Boga ze słońcem, które nie ze względów osobistych i nie bacząc na ludzkie pobudki – świeci jednakowo sprawiedliwym i niesprawiedliwym, ogrzewając swemi promieniami nawet tych, coby się odważyli przeczyć jego istnieniu. Ale bhakti-jogi wie również, że nagrody i szczęsne wyniki oczekują tych, co otwierają dostęp miłości Bożej do swej duszy, chociaż te nagrody nie są bynajmniej czemś zależnem od łaski bożej – ale poprostu stanowią wynik postępków samego człowieka.

Podobnie jak człowiek, który wstępuje w obręb mocnych promieni słońca, wyzwala się od zimna i w ten sposób uzyskuje nagrodę za swój postępek – tak człowiek, który wchodzi w promienistość miłości bożej, co to czekała tylko na jego zbliżenie, zostaje wynagrodzony tem, że się wyzwala od zimna duchowego, co powstało stąd, że nie umiał korzystać z ciepła, jakie promieniuje z miłości Bożej. Nie dziw tedy, że w wielu pismach wschodnich Słońce jest symbolem Absolutu. Ten symbol znajduje się we wszystkich księgach świętych Wschodu, a w tej liczbie i w Biblji, która jest również pochodzenia wschodniego. Niektóre rysy wyżej przedstawionego poglądu na nature Bóstwa, mogą się wydać dziwnemi czytelnikowi zachodniemu, jeżeli jednak postara się on przeniknąć istotę zagadnienia, to się przekona, że pogląd ten czerwoną nicią przechodzi przez naukę chrześcijańską, która była tą prawdą przepełniona, ale z biegiem czasu ją zatraciła. Chrześcijanie pierwotni mieli jasną świadomość tej prawdy, co jest widoczne przy czytaniu pism niektórych pierwszych ojców kościoła, ale teologowie stworzyli wiele scholastycznych rozumowań dokoła tej nauki pierwotnej tak, że można je wyróżnić dopiero po głębszych badaniach.

Bhakti-jogi modli się do Boga. W pierwotnem stadjum Gauni-Bhakti wyraża on swe modlitwy takiemi słowy, że te wydają się jakby wypraszaniem łask u Boga; później to znika. Człowiek mało rozwinięty pod względem duchowym, może się zwracać do Boga, jak dziad chodzący po prośbie, który wy-żebrze sobie to lub owo – zwykle z dóbr materjalnych.

Ale nakoniec człowiek widzi, że tą drogą nie może zbliżyć się do Boga – i prosi go o siły, odwagę i pomoc w swym rozwoju duchowym. Na tym stopniu człowiek sądzi, że Bóg wynagradza proszącego, obdarzając go siłą, odwagą i t. d., podobnie jak król obdarza swych poddanych. Ale jogi, idący drogą Para-Bhakti – nie czeka nagród tego rodzaju, a tymczasem otrzymuje najbogatsze dary. Wie on, że Bogu nie potrzebne są ludzkie modły i że te błagania i pochwały żadnej lnu przyjemności nie sprawiają. A jednak mimo wszystko modlitwa przynosi wielką korzyść człowiekowi, gdyż przy jej pomocy wprowadza się on w stan harmonji z Nieskończonością i otwiera swej duszy dostęp dla siły, odwagi i mądrości, jakie wynikają z bliskości Boga – będącego Ośrodkiem potęgi i mądrości. W tem jest tajemnica modlitwy. Człowiek, który się modli szczerze – z głębi serca – wprowadza się w ściślejszy związek z Absolutem. Ten co się modli może nie mówić ani słowa, ale jego nastrój modlitewny stwarza pewną formę zjednoczenia z Bogiem i otwiera wolny dostęp mądrości i potędze Nieskończoności. Jednak większość z nas woli w czasie modlitwy wymawiać słowa, gdyż te pomagają nam wywoływać odpowiedni nastrój. Ale słowa mają tylko znaczenie podrzędne. Bóg nie potrzebuje słów do rozmowy z sobą; kiedy umysł skończony wzywa Nieskończoności, treść jego wezwań i bez słów będzie usłyszana i pojęta.

Aby modlitwa przynosiła pożytek, nie powinna być wygłaszana tylko językiem, nie powinna być mechanicznem powtórzeniem słów; taka modlitwa nie może współdziałać temu, aby w duszy naszej stworzył się dostęp sile i mądrości boskiej. Modląc się, należy, jeżeli tak można powiedzieć, mówić z Bogiem duszą. Bogu to nie potrzebne, abyśmy mu mówili o swych brakach; On je zna lepiej, niż my sami; ale szczerze się kając i wypowiadając się w czasie modlitwy, my przez to samo w sposób należyty roztwieramy swoją duszę. My tą drogą – rzekłbyś – otwieramy w niej próżnię, która powinna być zapełniona – i siła Boska wlewa się w tę próżnię. Siła boska i mądrość będą naszemi – skoro tylko otworzymy im dostęp do siebie. Jest to wszystko, czego się od nas wymaga. Z dóbr duchowych można korzystać tak samo, jak się korzysta z powietrza i światła słonecznego, ale w tym celu powinniśmy usunąć wszystkie przeszkody, jakie sami sobie urobiliśmy. Wyobraziliśmy sobie, że Bóg jest gdzieś daleko od nas – a teraz powinniśmy wzmocnić w sobie świadomość, że On jest właśnie tuż, z nami, w danej chwili. Mówcie z Bogiem tak, jakbyście mówili z ojcem, z matką, z ukochanem dzieckiem, z przyjacielem, mężem lub żoną albo z ukochanym przez was człowiekiem. On jest tem wszystkiem naraz i więcej niż to wszystko. Zwracajcie się do niego tak, jak się zwracacie do człowieka, z którym jesteście szczególnie blisko.

Przeniknijcie się tylko poczuciem bliskości z wami Boga, a Bóg będzie blisko was. Gdy się modlicie, niema potrzeby wybierać piękne słówka; używajcie tych samych wyrazów, jakich używacie, zwracając się do ludzi umiłowanych przez was Bóg nie siedzi, jak król na tronie, oczekując, byście czołem padali Mu do nóg i bełkotali swe błagania. Nie, On jakby sadzał cię tuż obok Siebie i ręką swoją cię obejmował – tak, że czujesz się cale nieskrępowany i, zapominając trwogi i pomieszania, opowiadasz Mu w najprostszych słowach to, co ci leży na duszy.

Nie sądźcie jednak, że Bóg potrzebuje waszych rad i wskazań. Powinniście żywić względem Niego najwyższą ufność i wiedzieć, że On z wami obcuje i kieruje waszemi krokami. Umysł wasz napełni się wiedzą, która pouczy was, jak macie postępować i uzyskacie siłę, aby działać. Jeżeli umysł, oczywiście, nie jest w stanie zorjentować się w danych okolicznościach, jeżeli nie widzicie żadnego wyjścia: tedy otwórzcie swoją duszę na dostęp wpływu boskiego a Duch ukaże wam pierwszy krok, jaki macie zrobić. Z pełnią wiary ten pierwszy krok uczyńcie. Nie jest to „kazanie kościelne”, podobne do tych przemówień szablonowych, jakie słyszy się zazwyczaj z pierwszej lepszej ambony. Jest to wielka realność – i tysiące ludzi żyje tym sposobem. Prowadząc taki sposób życia, stopniowo odzyskiwać będziecie odwagę i ufność i zaczniecie rozumieć, jak szerokie perspektywy otwierają się przed waszym wzrokiem.

Ideją kierowniczą przy rozważaniu stosunku człowieka do Boga stanowi to, że Bóg jest ośrodkiem życia. On jest ośrodkiem, a my jesteśmy jak atomy w promieniach, z tego centrum wychodzących. My nie jesteśmy bynajmniej czemś istniejącem odrębnie od Boga, chociaż nie jesteśmy samem owem centrum bożem. Złączeni jesteśmy z Bogiem, jak promienie ze słońcem. Siła i mądrość, rozlewające się po promieniach, staną się naszym skarbem, o ile tylko zechcemy z nich skorzystać. Małe koło w centrze symbolu, przyjętego przez wydawców niniejszych wykładów (taki symbol znajduje się na okładce wszystkich naszych edycyj) – to małe koło wewnątrz trójkąta, wyobraża tę prawdę poglądowo. Symbol ten jest niedoskonały, bo promienie w nim kończą się na obwodzie, gdy promienie Absolutu są niczem nieograniczone – idą w nieskończoność. Ale nieskończoność nie może być wyobrażona za pomocą symbolów skończonych – i dlatego promienie są zamknięte kołem, które przedstawia ograniczoność rozumu ludzkiego. Jeżeli postaracie się utrwalić w swoim umyśle to pojęcie o Bogu i Jego emanacjach – to znajdziecie, że stopniowo coraz lepiej będziecie pojmowali ten stosunek. Centrum to czysty Duch-Bóg i w miarę naszego rozwoju duchowego – my coraz bardziej a bardziej przybliżamy się do tego centrum. Ci, w których Duch me objawia się z takaą swobodą jak w nas – są bardziej oddaleni od centrum niż my. Ci zaś; którzy na drodze rozwoju duchowego rozwinęli się doskonalej od nas, są bliżej tego centrum, niż my. Im dalej od centrum znajduje się atom, tem jest materialniejszy, im bliżej centrum, tem się staje bardziej uduchowiony. Daleko od naszej planety istnieją atomy tak grubo materjalniejsze nie możemy nawet sobie tego wyobrazić; bliżej zaś centrum znajdują się istoty, stojące na tyle wyżej od człowieka na szczeblach drabiny rozwoju duchowego, że dla naszego rozsądku pojęcie ich jest niedostępne. Człowiek w tej postaci, w jakiej go znamy, stoi pośrodku tych dwóch krańcowych przejawów życia świadomego. Istnieją w świecie twory rozumne, które stoją na tyle wyżej od nas, na ile my stoimy wyżej jakichś ślimaków. Ale nawet ślimak i niższe formy znajdują się w obrębie koła, ogarniętego miłością Bożą. W takim razie czegóż mamy się lękać, dlaczego tracić odwagę? Nie możemy umrzeć, nie możemy być wykreśleni z życia. Stanowimy cząstkę potężnej całości i bez przerwy przybliżamy się do Centrum, rozwijamy się, rośniemy. Przyczyna i cel wszystkiego utajone są w łonie Rozumu Centralnego, jednakże, w miarę tego, jak się człowiek rozwija duchowo – zaczyna on naciskać cząstki prawdy. W miarę tego, jak się zbliża ku Centrum, zdobywa coraz więcej siły i mądrości – tych dwojga atrybutów Boga. Każda siła i mądrość, wypływa z Ośrodka życia, a im bardziej się zbliżamy do tego Ośrodka, tem silniejsze robią się promienie, padające na nas. Atrybuty boskie – Wszechmoc, Wszechwiedza, Wszechobecnośc – udzielają się nam w coraz wyższym stopniu – stosownie do tego, jak się przybliżamy do Centrum. W słowach tych mieści się wskazówka wielkiej prawdy.

Czy jesteśmy gotowi, aby ją przyjąć?

Nie sądźcie, że człowiek, kochający Boga, powinien prowadzić jakiś osobliwy, nie odpowiedni dla siebie sposób życia, aby się Bogu przypodobać. Niech prowadzi sposób życia zupełnie naturalny, nie porzucając zajęć, rozrywek i przyjemności, które uważa za odpowiednie dla siebie. Zachowajcie sobie prawo wolnego wyboru i nie zmuszajcie się ani przemocą stykać się ze zjawiskami życia, ani się też od nich usuwać. Nie sądźcie, że posępny, surowy wyraz twarzy, jest milszy Bogu, niźli twarz wesoła, uśmiechnięta. Bądźcie tylko naturalni – i cała rzecz. Człowiek, który czuje, jak w niego przenika miłość Boża – skłonny jest do nastroju szczęśliwego, radosnego; wszędzie przynosi ze sobą promienie słońca. Nie lęka się śmiechu, tańca, śpiewu, o ile czuje po temu usposobienie, ponieważ wszystko to jest piękne, jeżeli korzystamy z tych rzeczy, nie dając jednakże, aby one zapanowały nad nami. Cieszmy się z słońca, deszczu, upału i zimna; rozkoszujmy się wszystkiemi zjawiskami natury. Im bliżej jesteśmy Boga, tem bardziej rozkoszujemy się naturą. Prowadźmy sposób życia naturalny, prosty. Starajmy się ze wszystkiego wydobywać to, co w niem najlepsze – i uważajmy wszystko z dobrej strony.

Radujmy się życiem, bądźmy życzliwi. Niech zasadniczą nutą naszego życia będzie: radość, radość i radość!

Edward Carpenter w jednym ze swoich poematów opiewa to uczucie radości, co opanowuje człowieka, gdy ten czuje w swej duszy dopływ wielkiej miłości bożej; gdy rozeznaje naturę Boga i swoje z nim pokrewieństwo. „Unoszę się – powiada – w rosą pachnącej nocy i rozwijam skrzydła. Niema już łez ani jęków. Życie i śmierć rozpostarte leżą przedemną. Pochłaniam słodki eter, wypływający z oddechu Boga. Życie moje tak samo jest głębokie, tak samo wszechświadomie (universal) – i ja wiem o tem; nic nie zdoła z mej duszy usunąć tego poznania; nic mię nie może unicestwić i nic mi nie może zaszkodzić”.

„Radość, radość się rodzi – i ja wraz z nią. Słońce przenika mnie swemi promieniami radości, w nocy wytryskają one ze mnie. W nocy porywam się na skrzydłach i lecę po przez pustynię światów nad staremi, mrocznemi zamczyskami łez i śmierci – i wracam ze śmiechem, ze śmiechem, ze śmiechem! I przelatujemy obaj na rozpostartych skrzydłach nad przestworami gwiaździstemu – my obaj, ja i ty – o śmiechu, śmiechu, śmiechu! Człowiek, który naprawdę kocha Boga – zawsze bywa optymistą. Szuka i znajduje wszędzie dobrą stronę rzeczy. Może wyprowadzić promień słońca z najciemniejszego kąta. Przez arenę życia przechodzi uśmiechnięty z wesołą pieśnią, z mocną wiarą w Absolut. Kocha w życiu wszystko, wszystkim przynosi nowinę nadziei i odwagi i zawsze gotów każdego pokrzepić. Odznacza się szerokim poglądem na rzeczy i wielką tolerancją; jest miłosierny i przebacza krzywdy; nie ma w nim nienawiści, zazdrości, ani zadowolenia z cudzych nieszczęść; nie zna trwogi ani też niepokoju. Czyni swoją rzecz i drugim pozwala robić to, co uważają za właściwe. Jest przepełniony miłością i promienieje nią na wszystkich. Przechodzi życie jakby po swojemu, szczęśliwy, radośnie stosując się do zjawisk, które innych doprowadzają do rozpaczy; umie kroczyć po kamienistej drodze życia – i wszyscy, którzy się z nim napotykają – we wnętrzu swojem to odczuwają. Czuje się niby w domu zarówno w chacie jak i w pałacu księcia; obie te siedziby są mu jednakowo bliskie – a ich mieszkańcy wydają mu się stojącymi na jednym poziomie. Sądzi się bratem zarówno świętego, jak grzesznika – i kocha ich obu, gdyż czuje, że każdy z nich czyni to, co uważa za najlepsze. I woli też odnajdywać dobre strony u grzesznika, niż grzechy u świętego. Wie, że sam nie jest bez grzechu – i dlatego w nikogo nie rzuca kamieniem. Człowiek najbardziej odepchnięty uznaje go za brata; kobieta, która doznała wielkich rozczarowań, zwierza mu swe troski i nie lęka się go, gdyż wie, że on ją rozumie. On zaś, znajdując się w pobliżu słońca – i wiedząc, że ono świeci porówno świętemu i grzesznikowi, czuje, że dopóki Bóg swemu niepokornemu dziecku nie odmawia światła słonecznego, dopóty i człowiek nie powinien odmawiać swej miłości braciom i siostrom, jakkolwiek by nisko upadli. Nie wydaje wyroków i nie próbuje sobie przyswoić przywilejów Boga. Pracuje i dobrze wykonywa swoją robotę; znajduje w niej zadowolenie. Lubi tworzyć i jest dumny ze swej twórczości, gdyż czuje, że ona jest dziedzictwem po Ojcu. Nie spieszy się i nic go nie napędza. Ma do rozporządzenia dużo czasu; cały czas, jaki tylko jest. Przecież wieczność jest niezmiernie długotrwała, a on znajduje się w niej w czasie obecnym. Mocno wierzy w Absolut, wierzy w nieskończoną Sprawiedliwość i w ostateczne zwycięstwo Dobra. Wie, że Ojciec jest blisko niego, ponieważ czuł dotknięcie Prawicy niewidzialnej. W mroku nocy czuł obecność Ojca; w jasności, która go opromieniła w chwili oświecenia (illumination) – widział Go na mgnienie oka – i wspomnienie to na wieki utrwaliło się w jego duszy. Jest prosty, przepełniony miłością, dobry. Jest on niby żywem proroctwem tego, czem z biegiem czasu będzie człowiek. Jeżeli chcecie być takim jak on; – jeżeli czujecie wrołanie ducha – nie opierajcie się, ale mówcie radośnie: „słyszę, jestem posłuszny, idę!” Gdy poczujecie to dążenie, nie opierajcie mu się, otwórzcie swoją duszę słońcu, przyjmcie w nią jego promienie, a wszystko będzie dobrze. Nie lękajcie się. Zachowajcie w sobie miłość, która usuwa trwogę; zaufajcie Absolutowi i mówcie: Prowadź mię! Po wielu wiekach wędrówek na koniec znaleźliście swój dom.

Być może roi się wam, że kochacie Boga, że wiecie jak go kochać należy? Przeczytajcie tę bajkę indyjską, a dowiecie się, czy tak jest naprawdę.

– Pewnego razu, mówi bajka, uczeń (czela) przyszedł do mistrza (jogi-guru) i prosił, aby ten go nauczył wyższych stopni Para-Bhakti. Mówił, że niższe szczeble już mu są niepotrzebne, gdyż on już wie, jak kochać Boga. Jogi uśmiechnął się tylko na słowa młodzieńca. Młodzieniec kilka razy przychodził z tą prośbą i otrzymywał zawsze tę samą odpowiedź. Wkońcu stracił cierpliwość i zażądał od mistrza, aby ten mu wyjaśnił swe postępowanie. Wówczas jogi zaprowadził ucznia nad brzeg wielkiej rzeki – i, rozkazawszy mu wejść do wody, pogrążył go w jej falach – i nie pozwolił mu wyjść, z siłą go trzymając pod wodą.

Młody człowiek walczył, starając się wydobyć na wierzch, ale nie był w stanie podnieść głowy nad wodę. Nakoniec jogi wydobył go i zapytał: Synu mój, czegoś pożądał najbardziej, póki byłeś pod wodą – Trochy powietrza – odparł młodzieniec, wdychając pełną piersią. – Zupełnie słusznie – rzekł mistrz – i gdy będziesz pożądał Boga, jak pożądałeś powietrza – tylko wtedy będziesz gotowy do wyższych stopni Bhakti-Jogi i wtedy będziesz istotnie kochał Boga.

źródło: Wykład VII pt “BHAKTI-JOGA“ DROGI DOJŚCIA JOGÓW INDYJSKICH” JOGI RAMA-CZARAKA, PRZEŁOŻYŁ A. LANGE, Warszawa 1923