Baron von Hohenberg i drugie widzenie

Carl Joseph, baron von Hohenberg, ostatni przedstawiciel rodu, zmarł w roku 1728 w dziwnych okolicznościach – nagłą i gwałtowną śmiercią – dokładnie w swoje trzydzieste drugie urodziny.

Był to niski, nieco garbaty, pogodny i sarkastyczny człowiek, który zawsze chlubił się tym, że posiada przeczucie – „drugie widzenie”, znane wśród szkockich górali jako second sight. Jak u niego samego miało się ono objawić, opowiada Hormahr, powołując się na relację świadka naocznego – człowieka, który z zasady nie wierzył w duchy i przesądy, a wręcz z nimi walczył.

Baron von Hohenberg zaprosił na swoje trzydzieste drugie urodziny wszystkich krewnych, przyjaciół i wesołych kompanów z okolicy. Kobiety nie były na jego dworze mile widziane. Pierwszym z gości był pan von H., landwójt austriackiego hrabstwa Hohenberg. Baron przyjął go ze zwykłą pogodą ducha, zaprowadził po schodach na górę i otworzył drzwi do wielkiej sali. Jednak natychmiast cofnął się przerażony, zakrywając twarz obiema rękami i drżąc na całym ciele. Na zdziwione pytanie pana von H., „co się stało?”, baron wskazał gwałtownie na środek sali i zdołał tylko wykrztusić: „Tam! Tam! Tam!”

Pan von H. odpowiedział, że widzi jedynie dużą, nakrytą w podkowę świąteczną ucztę. Na to baron zawołał: „Tam, przecież nie widzi pan, że cała sala jest wyłożona na czarno – te wszystkie świece pogrzebowe – a tam leżę ja sam, na katafalku – i ten odrażający zapach od świec, oleju, a pewnie i od samego trupa!”

Pan von H. musiał użyć sporo wysiłku, by nakłonić barona do wejścia do sali, by ten mógł dotykiem przekonać się o rzeczywistym istnieniu stołu weselnego. Stopniowo, gdy zaczęli przybywać kolejni goście, straszliwe wrażenie zatarło się i baron powrócił do swojej wcześniejszej pogody ducha.

Opowiedział wtedy, że dokładnie rok wcześniej, gdy wybrał się konno na polowanie, cygańska wróżka wywróżyła mu z ręki, iż powinien każde swoje urodziny spędzać samotnie, z dala od świata i nawet swoich ludzi – w zadumie i modlitwie. Przepowiedziała mu bowiem, że dzień jego urodzin będzie też dniem jego śmierci: miał zginąć z ręki błazna.

Zasiadano więc do stołu, wznosząc radosne toasty za długie życie, wiele przyjemności i rychłe ożenienie. Po uczcie goście wyszli na dwór, by oddać się rozmaitym wiejskim zabawom. W pewnym momencie ktoś z towarzystwa zawołał: „Gdzież się podział nasz wesoły stołowy doradca, nasz Michael Gans-Kragen? Od chwili, gdy znieśliśmy stół, zapadł się pod ziemię. Pewnie leży w kuchni albo piwnicy porządnie zamroczony.”

Biedaczysko, który zwykle służył wszystkim za pośmiewisko i w trakcie zabaw obrywał ponad miarę kuksańce, uderzenia i szturchańce, uciekł przed dziką hałastrą do dawno opuszczonej, mało komu znanej komnaty na samym szczycie budowli. Prowadziły do niej, jak to często bywało w starych zamkach, strome i bardzo wąskie schody.

Na próżno rozwrzeszczana gromada przetrząsała całe zamczysko, złorzecząc i narzekając, aż wróciła z kręgielni z pustymi rękami. Baron von Hohenberg wyśmiał ich i oświadczył, że sam natychmiast sprowadzi owego często przywoływanego błazna i stołowego doradcę. Wszyscy poszli za nim, i rzeczywiście, od razu znalazł zbiega w jego kryjówce.

Ten jednak odmówił otwarcia drzwi. Gospodarz próbował na próżno wyważyć je kopniakami. Wtedy przypomniał sobie, że dawna zasuwka otwiera drzwi. Zaraz też odnalazł długo zapomniany sznur i pociągnął go z całej siły. Ale stary, spróchniały sznur pękł, a baron von Hohenberg runął w dół, spadając tyłem po schodach – i złamał kark.

Kiedy następnego dnia pan von H. wszedł do sali, gdzie odbywała się wczorajsza uczta – tym razem w towarzystwie urzędników sądowych – ogarnęło go potężne przerażenie. Zmarły leżał dokładnie w tym samym miejscu, a cała sala była urządzona dokładnie tak, jak baron von Hohenberg widział ją poprzedniego ranka podczas swojego „drugiego widzenia”.

„Hohenberg, Hohenberg – i coraz więcej Hohenbergów!” – mówiono wszędzie tam, gdzie herb i hełm kładziono na trumnie ostatniego z rodu.

źródło: Baron von Hohenberg – zweites Gesicht; MAGICON – Stuttgart 1853.