TAK, ALEXANDRE DUMAS JEST SPIRYTYSTĄ
(Ciąg dalszy i zakończenie.)
Ksiądz wskazał na portret i spojrzał na zarządcę, oddychając z ulgą.
– Oto przyczyna pańskiego przerażenia – powiedział.
– Tak, to mogło wyjaśnić hałas – odparł zarządca. – Ale te jęki, które słyszeliśmy… czyżby to portret je wydawał?
– Faktem jest – powiedział mnich – że rzeczywiście słyszeliśmy jęki.
– A co jest na tym stole?! – wykrzyknął nagle Bonbonne.
– Co? Co takiego? – zapytał ksiądz.
– Ta świeca… dopiero co zgaszona! – powiedział Bonbonne. – Jeszcze dymi. A dotknijcie tego kawałka wosku, nie zdążył nawet ostygnąć!
– To prawda! – powiedzieli dwaj świadkowie tego niemal cudownego zjawiska.
– A co więcej – kontynuował zarządca – oto pieczęć, którą pan marquis zawsze nosił przy zegarku, i którą opatrzona jest ta koperta adresowana do jego notariusza!
Ksiądz osunął się na krzesło, bardziej martwy niż żywy, nie mając sił, by uciec.
Mnich pozostał w miejscu, nie okazując widocznego strachu, jak człowiek oderwany od spraw doczesnych. Starał się przeniknąć tajemnicę, której przyczyny nie znał, której skutki widział, ale której celu nie potrafił pojąć.
Tymczasem zarządca, któremu oddanie swojemu panu dodawało odwagi, przewracał kolejne strony testamentu, który poprzedniego dnia przeglądał wraz ze swoim panem.
Gdy dotarł do ostatniej strony, zimny pot oblał mu czoło.
– Testament jest podpisany! – wyszeptał.
Ksiądz poderwał się na krześle, mnich pochylił się nad stołem, a zarządca spojrzał kolejno na obu.
Zapadła między nimi straszliwa cisza, w której nawet najodważniejszemu z nich włosy stanęły dęba.
W końcu wszyscy trzej skierowali wzrok na dokument.
Dodano do niego kodicyl, którego atrament był jeszcze świeży.
Jego treść brzmiała następująco:
„Moim życzeniem jest, aby moje ciało zostało pochowane w klasztorze Karmelitów na placu Maubert, obok moich przodków.
Sporządzono w zamku Grosbois, dnia 27 kwietnia 1774 roku, o godzinie siódmej wieczorem.
Podpisano: Chauvelin.”
Obie podpisy oraz dopisek były napisane ręką mniej pewną niż reszta testamentu, ale wciąż całkowicie czytelną.
– De Profundis, panowie – powiedział zarządca – bo jest jasne, że pan marquis nie żyje.
Wszyscy trzej uklękli i wspólnie odmówili modlitwę za zmarłego. Po kilku minutach skupionej ciszy podnieśli się z kolan.
– Mój biedny pan – powiedział Bonbonne. – Dał mi słowo, że wróci tu, by podpisać ten testament… i dotrzymał go. Niech Bóg zlituje się nad jego duszą!
Zarządca zamknął testament w kopercie i, podnosząc swoją pochodnię, gestem dał znak towarzyszom, by wyszli.
Potem powiedział głośno:
– Nie mamy tu już nic do zrobienia. Chodźmy do wdowy i sierot.
– Nie zamierza pan przekazać tego pakietu markizie?! – wykrzyknął ksiądz. – Na litość boską, niech pan tego nie robi!
– Proszę się nie martwić – odparł zarządca. – Ten dokument nie opuści moich rąk, dopóki nie przekażę go notariuszowi. Mój pan wybrał mnie na wykonawcę jego ostatniej woli, skoro pozwolił mi widzieć to, co widziałem, i słyszeć to, co usłyszałem. Nie zaznam spokoju, dopóki jego ostatnie życzenia nie zostaną spełnione. A potem… pójdę do niego.
Z oczu, które były świadkami takich rzeczy, prędko znika światło…
Mówiąc te słowa, Bonbonne jako ostatni opuścił salon i zamknął za sobą drzwi. Wszyscy trzej zeszli po schodach i rzucili jeszcze jedno, pełne trwogi spojrzenie na zegar, który zatrzymał się na siódmej godzinie. Następnie przeszli przez dziedziniec w kierunku oranżerii, gdzie czekała markiza i jej dwoje dzieci.
Oni troje wciąż się modlili – matka klęczała, a jej synowie znajdowali się blisko niej.
– No i?! – zawołała, wstając nagle na widok trzech mężczyzn. – No i?!
– Niech pani kontynuuje modlitwę, madame – powiedział ojciec Delar. – Nie myliła się pani. Dzięki szczególnej łasce, zapewne danej w nagrodę za pani pobożność, Bóg pozwolił, by dusza pana de Chauvelina przyszła się z nami pożegnać.
– Och, ojcze! – zawołała markiza, wznosząc ręce ku niebu. – A więc widzicie, że się nie myliłam!
I opadając ponownie na kolana, wznowiła przerwaną modlitwę, dając znak dzieciom, by poszły za jej przykładem.
Dwie godziny później w dziedzińcu rozległ się dźwięk dzwonków uprzęży końskiej, co skłoniło markizę do podniesienia głowy. Siedziała pomiędzy łóżkami swoich synów, którzy właśnie zasnęli.
Nagle w korytarzu rozległ się głos:
– Kuriera królewskiego!
W tej samej chwili wszedł lokaj i wręczył markizie długi list, zapieczętowany czarnym woskiem.
Była to oficjalna wiadomość o śmierci markiza.
Zmarł dokładnie o godzinie siódmej wieczorem, podczas gry z królem, wskutek ataku apopleksji.
źródło: „OUI, ALEXANDRE DUMAS EST SPIRITE”; LA LUMIÈRE POUR TOUS Mercredi 1er – Mars 1865.