TAK, ALEXANDRE DUMAS JEST SPIRYTYSTĄ
(Ciąg dalszy.)
Tymczasem mnich i ksiądz kontynuowali swoją drogę w stronę zamku. Jednak gdy tylko ujrzeli wielką bramę, zatrzymali się i zaczęli się naradzać, czy nie powinni najpierw udać się do budynków gospodarczych, by zabrać kilku ludzi, którzy o tej porze byli tam zgromadzeni na kolacji, i przeprowadzić rewizję wewnątrz zamku.
Tę ostrożną propozycję wysunął przezorny karmelita, a ksiądz był gotów się na nią zgodzić, gdy nagle zauważyli, jak uchyla się mała furtka, a zza niej wyłania się Bonbonne – stary zarządca. Starzec podbiegł do nich, na tyle szybko, na ile pozwalał mu jego podeszły wiek. Był blady, drżał, wykonywał szerokie gesty i mówił sam do siebie.
– Co się stało? – zapytał ksiądz, wychodząc mu naprzeciw.
– Ach, mój Boże, mój Boże! – zawołał Bonbonne.
– Cóż takiego się wydarzyło? – dopytywał mnich.
– Spotkała mnie straszliwa wizja!
Mnich i ksiądz spojrzeli po sobie.
– Wizja?! – powtórzył mnich.
– Ależ to niemożliwe! – powiedział ksiądz.
– Mówię wam, że to prawda! – upierał się Bonbonne.
– Co to była za wizja? Mówcie!
– Tak, co pan widział?
– Widziałem… sam nie wiem dokładnie co… ale widziałem!
– Proszę się wytłumaczyć.
– No dobrze! Byłem w swoim zwyczajowym gabinecie, który znajduje się pod wielkim salonem pana markiza i ma z nim ukryte połączenie schodami. Przeglądałem jeszcze dokumenty, by upewnić się, że w testamencie, tak istotnym dla przyszłości całej rodziny, niczego nie przeoczyliśmy. Właśnie wybiła siódma. Nagle usłyszałem kroki w salonie nad moją głową! Ale przecież pokój ten zamknąłem wczoraj za panem markizem, a klucz miałem przy sobie w kieszeni! Nasłuchiwałem. Tak, to były kroki! Słuchałem uważniej – dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze. Ktoś tam był!
To jednak nie wszystko. Usłyszałem, jak otwierają się szuflady biurka pana de Chauvelina. Potem usłyszałem odgłos przesuwanego fotela, stojącego przed biurkiem. Co więcej, ruchy te były wykonywane bez najmniejszej ostrożności, co wydało mi się tym bardziej niezwykłe.
Najpierw pomyślałem, że do zamku dostali się złodzieje. Ale jeśli to rzeczywiście byli rabusie, to zachowywali się albo niezwykle nieostrożnie, albo byli całkowicie pewni siebie. Co mogłem zrobić? Wezwać służbę? Znajdowali się w budynkach gospodarczych, po drugiej stronie rezydencji. Zanim bym ich sprowadził, złodzieje mieliby czas uciec.
Wziąłem więc swoją dubeltówkę i ruszyłem w górę po ukrytych schodach, prowadzących do salonu pana markiza. Wchodziłem cicho, na palcach. Im bliżej byłem ostatnich schodków, tym bardziej wytężałem słuch.
Nie tylko wciąż słyszałem poruszanie się mebli, ale też jęki, charczenie, wreszcie dźwięki przypominające agonię. I muszę wam wyznać, że im bardziej się zbliżałem, tym bardziej miałem wrażenie, że słyszę i rozpoznaję głos samego pana markiza!
– To dziwne! – zawołał ksiądz.
– Tak, bardzo dziwne! – potwierdził mnich.
– Proszę mówić dalej, Bonbonne, proszę mówić dalej!
– W końcu – kontynuował zarządca, podchodząc bliżej swoich rozmówców, jakby szukał u nich schronienia – spojrzałem przez dziurkę od klucza i zobaczyłem, że w pokoju panuje wielka jasność, mimo że była już noc, a okiennice były zamknięte… i to zamknięte przeze mnie samego!
– I co potem?
– Hałas wciąż trwał. To były jęki, jak konanie umierającego! Nie miałem w żyłach ani kropli krwi. A jednak postanowiłem sprawdzić, co się dzieje, i zebrałem się na odwagę. Przyłożyłem ponownie oko do dziurki i… ujrzałem zapalone świece wokół trumny!
– Ależ pan oszalał, drogi Bonbonne! – powiedział mnich, choć sam mimowolnie dreszcz przebiegł mu po plecach.
– Mówię prawdę, ojcze!
– Musiał się pan pomylić! – stwierdził ksiądz.
– Mówię wam, księże, że widziałem to tak wyraźnie, jak teraz widzę was! Zapewniam was, że nie straciłem przytomności ani zdrowego rozsądku!
– A jednak uciekł pan w przerażeniu!
– Wcale nie! Przeciwnie – zostałem tam i modliłem się do Boga i mojego patrona, by dali mi siłę. Ale nagle usłyszałem ogromny trzask, świece zgasły i wszystko pogrążyło się w ciemności. Dopiero wtedy zbiegłem na dół, wyszedłem i zobaczyłem was.
A teraz jesteśmy tu razem. Oto klucz do salonu. Wy, jako ludzie Kościoła, jesteście wolni od przesądów i zabobonnych lęków. Czy chcecie wejść tam ze mną i sprawdzić, jak się rzeczy mają?
– Chodźmy zobaczyć – powiedział karmelita.
– Tak, sprawdźmy to! – dodał ksiądz.
I cała trójka weszła do zamku, nie przez małą furtkę, którą wyszedł Bonbonne, lecz przez wielką bramę, przez którą wcześniej wszedł marquis.
Gdy mijali westybul, zatrzymali się przed dużym zegarem rodowym, na którego szczycie widniał herb Chauvelinów. Zarządca uniósł świecę, którą właśnie zapalił.
– No proszę! – powiedział. – To bardzo dziwne. Ktoś musiał dotknąć tego zegara i go przestawić.
– Dlaczego tak pan sądzi?
– Ponieważ odkąd pamiętam, zawsze działał bez zarzutu.
– No i co?
– Nie widzicie? Zatrzymał się!
– Na godzinie siódmej! – powiedział mnich.
– Na siódmej! – powtórzył ksiądz.
Obaj spojrzeli po sobie.
– W końcu… – wyszeptał ksiądz.
Mnich wypowiedział kilka słów modlitwy, po czym ruszyli dalej.
Weszli po głównych schodach, przeszli przez apartament markiza, który był zamknięty i pusty. Ogromne, mroczne pomieszczenia oświetlał jedynie słaby blask świecy niesionej przez zarządcę, co nadawało miejscu złowrogiej atmosfery.
Gdy dotarli do drzwi salonu, ich serca biły mocno. Zatrzymali się i nadstawili uszu.
– Słyszycie? – zapytał zarządca.
– Doskonale! – odpowiedział ksiądz.
– Co takiego? – zapytał mnich.
– Czyż nie słyszycie tego charczenia, jakby ktoś konał?
– To prawda! – powiedzieli jednocześnie jego towarzysze.
– A więc się nie myliłem!
– Podajcie mi klucz – powiedział ojciec Delar, czyniąc znak krzyża.
Włożył klucz do zamka, ręka mu drżała. Gdy otworzyli drzwi, wszyscy trzej zatrzymali się na progu.
Pokój był pusty.
Na podłodze leżał tylko portret markiza – spadł ze ściany, a płótno było rozdarte… dokładnie na wysokości głowy.
(Ciąg dalszy w następnym numerze.)
źródło: OUI, ALEXANDRE DUMAS EST SPIRITE; LA LUMIÈRE POUR TOUS Mercredi 15 février 1865.